Okładka

Barbara Cartland

Miłość jest kluczem

Saga Egmont






1

1833

Minerva zawołała przez okno dzieci bawiące się w ogrodzie. Ociągały się z porzuceniem wznoszonego właśnie na brzegu strumienia zamku z piasku. Ich siostra miała cichą nadzieję, że nie przemoczyły ubrań, nie trzeba więc będzie przebierać ich w suche rzeczy. I bez tego miała dość zajęć.

Zawołała po raz drugi. David, bardziej posłuszny z tej dwójki, odłożył łopatkę i ruszył w stronę domu. Był bardzo urodziwym chłopcem. Przywodził na myśl swego starszego brata, a także nieżyjącego już ojca, który był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Spoglądając na braci, Minerva zawsze odczuwała ukłucie bólu, tak bardzo jej przypominali ukochanego ojca. Po jego śmierci wciąż tęskniła za możliwością poważnej z kimś rozmowy. Pragnienia tego nie był w stanie zaspokoić jej starszy brat, Anthony – wołali na niego Tony – gdy przyjeżdżał z Londynu. Koniecznie chciał wtedy opowiedzieć jej o wszystkich rozrywkach, w których uczestniczył, szczególnie zaś o wyścigach.

Konie były wielką pasją sir Anthony’ego Linwooda. Niestety, mogli sobie pozwolić tylko na dwa konie i jednego kucyka tutaj, na wsi. Tony w żaden sposób nie zdołałby utrzymać nawet najmniejszej stajni w Londynie. Skromnych dochodów ledwie mu starczało na niewielkie mieszkanko w Mayfair. Jak żartem mawiała Minerva, jedyną zaletą tego lokum był dobry adres.

Doskonale rozumiała, że Tony uważałby to z pewnością za nudne, wolałaby jednak, by zamieszkał razem z nimi na wsi. Skończyłoby się dotrzymywanie za wszelką cenę kroku o wiele zamożniejszym przyjaciołom. Dobrze zarazem wiedziała, że dwudziestodwuletniemu młodzieńcowi światowe życie może się wydawać nadzwyczaj pociągające. W rezultacie starała się nie robić bratu wymówek, że David i Lucy są pozbawieni wszelkich przyjemności. Po prostu nie starczało już na to pieniędzy.

Patrząc na zbliżającego się Davida, dostrzegła, że ma dziurę w koszuli. Nie zwróciła mu uwagi, powiedziała jedynie:

– Idź i umyj ręce. Obiad stygnie!

Następnie popatrzyła na Lucy, zajętą sadzeniem stokrotek wokół piaskowego zamku.

– Lucy, kochanie! – zawołała. – David jest głodny, ja też!

Dziewczynka stanęła na nóżkach. Jak na swoje sześć lat wyglądała bardzo dziecinnie i przypominała aniołka. Była naprawdę śliczna – blond włoski, błękitne oczy i jasna cera, jakby nigdy nie tknięta słońcem. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że nie jest istotą ludzką, ale zjawiskiem, które przed chwilą musiało spłynąć z nieba. Gdy biegła teraz przez trawnik z wyciągniętymi rączkami, mogła się z urody wydawać repliką Minervy.

– Przepraszam, bardzo przepraszam! – wołała. – Tak bardzo chciałam dokończyć swój Czarodziejski Zamek.

– Skończysz po obiedzie – odparła Minerva.

Pochwyciła dziewczynkę na ręce, wniosła do domu i postawiła przy dębowych schodach.

– A teraz szybciutko umyj ręce, bo David zje wszystko i będziesz chodziła głodna!

Lucy wydała cieniutki pisk – w połowie był on śmiechem, w połowie protestem – i pobiegła na górę.

Wspaniałe dębowe schody pochodziły z okresu późniejszego niż sam budynek. Ich poręcz podtrzymywały dziwaczne brodate postacie, urzekające wszystkie dzieci, które się tu urodziły i wychowywały.

Minerva ruszyła śpiesznie korytarzykiem z hallu do jadalni, niedużego pokoju z wychodzącymi na ogród oknami, z grubymi belkami u sufitu i dębową boazerią na ścianach. Wnętrze przywodziło na myśl dawne czasy i dawnych właścicieli – zakonników, do których opactwa ten dom niegdyś należał.

Nakładając gulasz niecierpliwie wyczekującemu Davidowi, Minerva wcale nie myślała o historii, wyzierającej tu z każdego kąta, ale o Tonym. W duchu liczyła, że tym razem przyjedzie z zamku, by się z nią zobaczyć. Mogło się jednak zdarzyć, iż bawiąc się wesoło, Tony zajrzy do domu tylko na chwilkę. Wyobrażała sobie, jak to brat jeździ na wspaniałych rumakach hrabiego i flirtuje z pięknymi paniami, które znajdują się – jak jej mówił – wśród zaproszonych gości.

Minervie do głowy nawet nie przyszło, że ona również mogłaby się tam znaleźć. Od śmierci rodziców przywykła do życia w domowym zaciszu i zajmowania się młodszym rodzeństwem. Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie podróży do Londynu czy przedstawienia królowi Wilhelmowi i królowej Adelajdzie, jak niegdyś planowała matka. To było dawno temu, gdy powodziło się im znacznie lepiej niż teraz. Tylko imponujący zamek przypominał, jak bardzo Linwoodowie przed laty liczyli się w świecie.

– Czy mogę poprosić o jeszcze? – spytał David, wyciągając talerz w jej stronę.

W wielkiej porcelanowej wazie zdobnej herbem Linwoodów pozostało niewiele gulaszu. Minerva wyskrobała ostatnią łyżkę i dodała ziemniak, jeden z przyniesionych rano z ogrodu. Groszek, którego i tak było niewiele, już się skończył.

– Nie jestem głodna – oznajmiła Lucy.

– Zjedz jeszcze troszeczkę, kochanie – powiedziała Minerva – bo nie będziesz mieć siły do zabawy z Davidem, kiedy wróci z lekcji.

– Dziś jest zbyt pięknie, żeby się uczyć – zaprotestował David. – Zresztą nie odrobiłem pracy domowej.

– Och, Davidzie! – zawołała z wyrzutem Minerva. – Wiesz przecież, jak bardzo zmartwisz pastora.

– Byłem zmęczony – usprawiedliwiał się chłopiec. – Po przeczytaniu dwóch stron zachciało mi się spać.

Minerva westchnęła.

Pastor przygotowywał Davida do szkoły, ale przy tym za wiele wymagał od małego chłopca. Oczywiście, nie powiedziała tego na głos. I tak dopisało im szczęście, że w takiej małej wiosce mieszkał pastor, i to człowiek wykształcony, który ukończył Oksford. Ze względu na dawną przyjaźń z ich ojcem zgodził się przygotować Davida z trudniejszych przedmiotów, tych, które przekraczały kwalifikacje emerytowanej guwernantki, prowadzącej z nim pozostałe lekcje. Przez cały czas Minerva zastanawiała się, skąd wezmą pieniądze na opłacenie szkoły Davida.

Jej ojciec, ósmy baron, zarabiał całkiem nieźle pisaniem książek. Historyczne opracowania są publikowane w niewielkich nakładach, gdyż stanowią na ogół za poważną lekturę dla przeciętnych czytelników. Tymczasem sir John potrafił pisać o historii żywo i z humorem. Barwnie opowiadał o dawnych epokach i ludziach, którzy wówczas żyli. Zaczęło się od książki na temat Grecji, napisanej jeszcze w młodości. Dopiero wiele lat później jego opracowanie doczekało się konkurencji w wierszach i prozie lorda Byrona o tym samym, fascynującym motywie.

Gdy sir John zakochał się i ożenił, wiele pisał o miejscu, w którym przyszło mu żyć. Ukazał swoim czytelnikom historię hrabstwa Norfolk, opowiadał o ich przodkach i obrazowo przedstawił Duńczyków, którzy przez wiele lat rządzili w tej części Anglii. Minerva przepadała za książkami ojca. Wielokrotnie czytała przygody Lodbroga, wodza Duńczyków, jednego z pierwszych, którzy tu przybyli. Stał się dla niej równie rzeczywistą postacią jak król Jerzy IV, panujący w czasach jej dzieciństwa. Lodbrog, wyrzucony przez sztorm na drugi brzeg Morza Północnego, wpłynął do ujścia rzeki Yare w poszukiwaniu schronienia. W Reedham, niedaleko Yarmouth, przyjął go Edmund, władca Wschodniej Anglii.

Minerva często opowiadała dzieciom, jak to Lodbrog wraz z królem i jego dworzanami beztrosko spędzał czas na polowaniach. Niestety, za dobrze mu to szło. Wzbudził zazdrość Berna, królewskiego łowczego, który potajemnie zamordował Duńczyka w lesie. Zbrodnia wyszła na jaw dzięki psu Lodbroga: gdy znalazł swego pana martwego, rzucił się na Berna. Łowczego za karę wysłano na morze w małej łódeczce. Król Edmund i jego dworzanie byli pewni, że już go nigdy nie zobaczą. Tymczasem po kilku dniach morze zniosło Berna na duński brzeg. Dotarł tam ledwo żywy ze zmęczenia i z głodu. Rodakom Lodbroga oświadczył, że to król Edmund zamordował ich wodza. Duńczycy wpadli w zrozumiałą furię. Dwaj inni ich wodzowie zebrali wielką armię i, prowadzeni przez mordercę, przepłynęli Morze Północne, by wylądować przy ujściu rzeki. Przez kilka lat pustoszyli Anglię, aż wreszcie pojmali króla Edmunda, przywiązali do drzewa i zabili strzałami z łuków. Następnie ogłosili się władcami Wschodniej Anglii.

Minervie opowiadał tę historię ojciec, kiedy była jeszcze małym dzieckiem. Później przeczytała jego książkę, zachwycając się barwnymi opisami i potoczystością stylu. Po latach często opowiadała dzieciom o Lodbrogu, a David i Lucy słuchali z wypiekami na buziach, zwłaszcza gdy Minerva dochodziła w swej opowieści do wyjaśnienia, dlaczego ich rodzinny zamek był tak ważny.

Otóż gdy udało się przepędzić Duńczyków, Anglicy musieli umocnić obronę wybrzeży, by zapobiec kolejnym atakom.

– I właśnie wtedy – ciągnęła Minerva – nasi przodkowie wznieśli zamek, na którego wieżach dniem i nocą czuwali strażnicy, wypatrując, czy nie zbliżają się duńskie okręty.

– Ależ to musiało być niesamowite! – wołał David.

– Gdy tylko dostrzegli okręty – mówiła dalej Minerva – rozpalali łańcuch ognisk wzdłuż całego wybrzeża, powiadamiając w ten sposób o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Duńczycy przybijali do brzegu, a tu już czekali królewscy łucznicy, by zasypać najeźdźców gradem strzał.

Zamek Linwood był wielokrotnie przebudowywany od tamtych czasów. Wieża strażnicza stała w dalszym ciągu, w okresie elżbietańskim zaś wzniesiono nową część mieszkalną, którą jednak rozebrał kolejny właściciel w 1720 roku. Osiem lat później zbudował na tym miejscu wspaniałą rezydencję, o której mówiło się, że jest jednym z najpiękniejszych przykładów architektury palladiańskiej w Anglii. Sir Hector Linwood musiał mieć wszystko, co najlepsze. Zatrudnił najzdolniejszych budowniczych i najwybitniejszych cieśli, wśród nich Grinlinga Gibbonsa, który był – jak podają kroniki – „naczelnym cieślą królewskim”.

Jeszcze zanim pałac był gotów, zewsząd – właściwie z całego kraju – zjeżdżali się ludzie pragnący go obejrzeć. Niestety, sir Hector włożył w budowę cały swój majątek. Na kompleks budowli składała się część główna pałacu, dwa skrzydła boczne i stary zamek. Utrzymanie tak wielkiego domu pochłania ogromne fundusze, toteż zamek stał się schedą kłopotliwą dla spadkobierców. Wreszcie dziadek Minervy orzekł, że ma tego dość.

– Owszem, możemy mieszkać w przepychu – powiedział rodzinie. – Ale skoro tak, trzeba się liczyć, że wtedy prędzej czy później zginiemy z głodu.

Tuż przed śmiercią sprzedał zamek, ogrody i przyległe dobra ziemskie bogatemu szlachcicowi, który nigdy tu na stałe nie zamieszkał. Dom wraz ze wspaniałym wyposażeniem stał opuszczony – smutny pomnik rozrzutności jego twórcy.

Sir John z żoną przeprowadzili się do dworku. Był to wiekowy budynek na terenie posiadłości, niezbyt duży, znacznie więc łatwiejszy do utrzymania niż zamek. Rozrzutny sir Hector odnowił także i ten dom. Urządził go wygodnie dla swojej matki, kiedy owdowiała. Znajdowały się tu reprezentacyjne dębowe schody, część pokoi miała freski na sufitach i piękne kominki. Pokoje wydawały się wręcz za małe w stosunku do zbytkownego urządzenia. Po śmierci ojca Minerva przekonała się, jak trudno jest utrzymać w dobrym stanie nawet ten niewielki dom. Myślała sobie często, że jeśli Tony nie ożeni się z posażną panną, będą musieli przenieść się do któregoś z domków we wsi.

Przez kilka tygodni nie miała wiadomości od brata. A potem nagle otrzymała list, w którym Tony pisał:

Nie uwierzysz, ale wczoraj w White’s Club przedstawiono mnie hrabiemu Gorleston. Nie spotkałem go dotąd, ponieważ od dłuższego czasu przebywał za granicą. Ku memu zdumieniu dowiedziałem się od niego, że ostatni właściciel, którego nigdy nie poznaliśmy, a który najwidoczniej był jakimś jego krewnym, zapisał mu zamek w testamencie.

Gorleston wyznał mi, że bardzo go zainteresowało wszystko, co słyszał do tej pory na temat zamku. Zamierza osobiście go obejrzeć za jakieś sześć tygodni. Przywiezie ze sobą gości.

Minerva krzyknęła ze zdumienia. Czytała list dalej, nie wierząc własnym oczom.

Hrabia jest niezwykle bogaty i wysyła całą armię ludzi, którzy mają przygotować zamek na jego przyjazd. Zaprosił mnie, chcąc się jak najwięcej dowiedzieć o zamku.

Możesz sobie wyobrazić, z jakim entuzjazmem odniosłem się do tej propozycji. Resztę opowiem ci, gdy się zobaczymy.

Minerva przeczytała list kilkakrotnie, wydawało się jej bowiem, że śni. Czy przyszłoby jej do głowy coś takiego, gdy zamek stał pusty, z zabitymi na głucho oknami? Odrzwia i bramy pozostawały zamknięte, jak daleko sięgała pamięcią.

Dwa dni później całą wieś ogarnął stan niezwykłego podniecenia. Tony nie mylił się, zapowiadając przybycie całej armii ludzi. Minerva nigdy nie przypuszczała, że tak wiele osób może pracować w jednym miejscu.

Do tej pory bocznym wejściem często przychodziła z rodzeństwem do zamku. W zimie dzieci nawet bawiły się w zamkowych komnatach, gdyż miały tam znacznie więcej miejsca niż w dworku. Pradziad nie szczędził środków i budowla w istocie prezentowała się wspaniale. Wielki kamienny hall miał balkon, obiegający go dokoła. Wspaniałe schody były zrobione z mahoniu, który właśnie wtedy stał się bardzo modny w Anglii. Minerva uwielbiała starorzymskie posągi, ustawione po obu stronach marmurowego kominka. Zupełnie nie było widać po nich upływu czasu. Zawsze napełniał ją radością widok obrazów w salonie, a także pięknie rzeźbiony kominek, złocone stoliki i fotele obite francuskimi tkaninami.

Nim rodzina utraciła zamek, matka Minervy kazała przenieść do dworku trochę rzeczy szczególnie jej drogich. Niemożliwe było jednak przeniesienie wielkich obrazów, olbrzymich kryształowych luster, gobelinów czy fresków. To wszystko pozostało tutaj, jak za dawnych czasów. Wprawdzie pokryte warstwą kurzu, sprzęty nie były ani uszkodzone, ani zniszczone. Minerva nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie ujrzy je w pełni świetności. Oczywiście nastąpi to dopiero wtedy, gdy hrabia i jego goście wyjadą. Istniała co prawda szansa, że brat załatwi dla niej zaproszenie do zamku, ale gdyby nawet tak się stało, musiałaby odmówić, ponieważ nie miała sukni odpowiedniej na taką okazję. David i Lucy byli wolni od podobnych kłopotów.

– Kiedy pójdziemy do zamku, Minervo? – wciąż pytali. – Chcemy zobaczyć, co tam się dzieje.

– Trzeba zaczekać na zaproszenie – odpowiadała stanowczo Minerva.

– Ale przecież zawsze chodziliśmy do zamku!

– To prawda. Pamiętajcie jednak, że choć zamek kiedyś do nas należał, naruszaliśmy cudzą własność tymi wizytami. Cóż, Bogiem a prawdą, nikomu to nie przeszkadzało.

Pałacu pilnowało dwoje staruszków, których zatrudnił stale nieobecny właściciel. Zawsze chętnie witali oni Minervę i dzieci.

– Tu jest tak pusto, panno Minervo – skarżyła się pani Upwood. – Czasem aż dreszcz człowieka przechodzi! Mówię często mężowi, że jedyne, co tu czasami słychać, to duchy!

– Nie wierzę w duchy! – mówiła stanowczo Minerva.

Ale gdy przemierzała wspaniałe komnaty i otwierała okiennice, by wpuścić trochę światła, sama niekiedy czuła się jak duch. Swoją drogą rozumiała radość pradziadka ze wznoszenia wspaniałej budowli, a potem wyposażania jej w najlepsze meble i najdroższe obrazy. Jako jeden z pierwszych sprowadzał z Francji meble podczas Wielkiej Rewolucji. Podobnie jak lord Yarmouth wiele lat później, pradziad Minervy też wynajmował statek do przewozu nabytków przez Kanał do Lowestoft, skąd były transportowane do zamku.

Teraz, również w zadziwiająco krótkim czasie, zamek był gotów na przyjęcie nowego właściciela.

Tony przesłał siostrze w pośpiechu skreśloną wiadomość:

Hrabia zdecydował, że podróż morska będzie wygodniejsza niż lądem. Wobec tego przypłyniemy jachtem do Lowestoft, a stamtąd powozami wyruszymy do zamku.

Do zobaczenia wkrótce!

Twój kochający brat

Tony

Zapowiedziani goście przybyli, lecz Tony nie dał jeszcze znaku życia. Minervę ciekawiło niezmiernie, co się tam dzieje. Jeśli brat nie pojawi się wkrótce, to ona chyba zakradnie się blisko zamku i przyjrzy wszystkiemu zza krzaków. Nie miała wątpliwości, że tak właśnie postępuje większość mieszkańców wsi.

– Chcę zobaczyć konie w zamkowych stajniach! – oznajmił David, wyskrobując dokładnie resztki obiadu z talerza. – Czy mogę tam pójść, kiedy będę wracał z plebanii?

– Mówiłam ci wczoraj – odparła Minerva – że musisz zaczekać, aż pokaże się Tony. Wtedy go spytamy, czy możesz pójść obejrzeć konie. To niegrzecznie się narzucać, tak bez zaproszenia.

– A jeśli nas nie zaproszą – wtrąciła Lucy – to nigdy nie zobaczymy, jak pięknie jest teraz w zamku. Tak bym chciała popatrzeć na płonące świece!

Dziewczynka myślała o żyrandolach w zamkowym salonie. Minerva miała ochotę odpowiedzieć, że ona również chętnie by je zobaczyła, po raz kolejny jednak powtórzyła stanowczo – wszyscy muszą zaczekać na przybycie brata do domu.

Po pochłonięciu ogromnej porcji puddingu z syropem David niechętnie wyruszył na plebanię. Lucy, w którą trzeba było wmuszać każdy kęs, wróciła do swego zamku z piasku.

– Postaraj się nie ubrudzić, kochanie! – zawołała w ślad za nią Minerva. – Uprałam twoje sukienki i jeszcze nie wyschły.

– Chodź, opowiesz mi bajkę o moim zamku – prosiła dziewczynka.

– Zaraz jak skończę zmywać po obiedzie – obiecała jej Minerva.

Zaniosła brudne talerze do kuchni. Właśnie napełniała zlew gorącą wodą z czajnika, kiedy usłyszała odgłos kół na żwirze, którym wysypany był podjazd. Pewna, że przyjechał Tony, pobiegła do hallu. Otwierał właśnie drzwi frontowe.

– Tony! – wykrzyknęła, biegnąc ku niemu.

Brat zdjął kapelusz i, zanim położył go na krześle, serdecznie ją ucałował.

– Ty chyba całkiem o nas zapomniałeś – stwierdziła z wyrzutem.

– Byłem pewien, że tak powiesz – odparł. – Naprawdę nie miałem wolnej chwili, odkąd przyjechaliśmy. Dopiero dziś po południu udało mi się pożyczyć faeton od hrabiego.

Minerva powstrzymała się od komentarza, że przecież z zamku można tu przyjść na piechotę. Po chwili, gdy przyjrzała się bratu, doszła do wniosku, że jest zbyt elegancki na wędrówki po zapylonych wiejskich drogach. Jego wysokie buty lśniły tak, że można się było w nich przejrzeć. W jasnych spodniach i żakiecie młodzieniec prezentował się naprawdę elegancko. Krawat miał zawiązany w wielce wymyślny sposób, a końce kołnierzyka sterczały wyżej niż zazwyczaj.

– Wyglądasz wspaniale! – wykrzyknęła.

– Powinnaś zobaczyć jego lordowską mość i resztę towarzystwa!

– Nie mam nic przeciwko temu! – odparła wesoło, ale ku swemu zdumieniu spostrzegła, że słysząc to, brat spochmurniał.

– To niemożliwe! – rzekł sucho.

– Jak to? Dlaczego?

Przeszli do bawialni, gdzie Minerva najczęściej spędzała czas, kiedy pozostawała sama. Bawialnia była przytulniejsza niż bardziej oficjalny i wykwintny salon. Tony rozejrzał się wokół i dość ostrożnie usiadł w fotelu, który rozpaczliwie wołał o nowe obicie. W tym samym fotelu zawsze siadywał ojciec. Minerva uważała, że brat – teraz głowa rodziny – ma pełne prawo do tego miejsca.

– Domyślałem się, że będziesz mieć do mnie żal, Minervo. Nie pojawiałem się tak długo – zaczął Tony – gdyż nie chcę, mówiąc szczerze, by hrabia dowiedział się o twoim istnieniu.

Siostra spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili zarumieniła się lekko.

– Ale dlaczego? Ja naprawdę nie rozumiem …

– Widzisz, kiedy napisałem do ciebie, że jego lordowska mość mnie zaprosił, nie miałem pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądać.

Minerva przysiadła na skraju sofy.

– Czy w tym jest coś złego? – spytała.

– Może niezupełnie złego … – wyjaśnił Tony z wahaniem. – Po prostu nie jest to towarzystwo, w którym nasza droga mama pozwoliłaby ci bywać.

– Wyjaśnij mi to, proszę, bo nadal nie bardzo rozumiem.

Tony zamyślił się na chwilę.

– Chciałbym, żebyś zobaczyła zamek teraz, taki wysprzątany i pięknie przystrojony. Naprawdę wygląda wspaniale! Hrabia wciąż powtarza, iż nie rozumie, jak można było pozbyć się czegoś tak zachwycającego.

– Czy powiedziałeś mu, że nasz pradziadek nie miał pieniędzy na utrzymanie zamku?

– Tak, napomknąłem o tym. Ale Gorleston jest tak bardzo bogaty, że nie ma pojęcia, do czego życie zmusza ludzi biednych.

Zapadła cisza. Po chwili Minerva westchnęła.

– No cóż, opowiadaj dalej.

– Prawdę mówiąc, byłem nieco naiwny – wyznał Tony. – Wydawało mi się, że będą tu przyjaciele Gorlestona i kilka londyńskich piękności, które spotykałem na przyjęciach.

– A to nie są ci ludzie? – dopytywała Minerva.

– No cóż, niezupełnie. Wszystkie panie są zamężne i, prawdę powiedziawszy, czułabyś się wśród nich nie na miejscu.

– Ale czemu? – wykrzyknęła Minerva. – Jedyny rozsądny powód, jaki przychodzi mi do głowy, to że nie mam odpowiedniego stroju i wyglądałabym jak Kopciuszek na królewskim dworze.

Tony roześmiał się.

– Niezłe porównanie. Ale jest jeszcze coś. Nie bawiłabyś się dobrze, nawet gdybym mógł cię zaprosić na obiad czy kolację.

– Nadal nie rozumiem – upierała się Minerva.

Ku jej zdumieniu Tony nie odpowiedział, wstał natomiast i podszedł do okna. Wyjrzał na zaniedbany, zarośnięty ogród. Choć Minerva ze wszystkich sił starała się dbać o grzędy z kwiatami, nie starczało jej czasu na zrobienie wszystkiego.

– Wiem, że ze mnie egoista, Minervo – zaczął nagle brat. – Ty zajmujesz się tu wszystkim, a ja spędzam czas na rozrywkach w Londynie. Jako najstarszy, mam wszakże obowiązek opiekować się tobą. Tak przypominasz naszą drogą mamę … Chyba zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś ładna!

Oczy Minervy rozszerzyły się ze zdumienia. Tony nigdy dotąd nie mówił do niej w ten sposób. Nie mogła pojąć, co mu się stało.

– Gorleston to dziwny człowiek – ciągnął Tony. – Nie zawsze go rozumiem, ale większość ludzi wręcz się go boi.