Okładka

Barbara Cartland

Zew serca

SAGA Egmont






Od Autorki

Handel kobietami i dziećmi pomiędzy Anglią i Kontynentem rozwijał się. Dopiero przyjęcie uchwały o poprawce do kodeksu kryminalnego położyło kresprzemytowi młodych dziewcząt na Kontynent, gdzie sprzedawano je jak bydło.

William Thomas Stead, wydawca „Pall Mall Gazette”, zaczął od 1880 roku wyzwalać będące niewolnikami angielskie dzieci, wywołując powszechne oburzenie, co jednakże doprowadziło do przyjęcia uchwały o poprawce kryminalnej, raz za razem odrzucanej przez parlament.

Stead kupił trzynastoletnią dziewczynkę, którą matka zdecydowała się sprzedać za jednego funta. Po wydaniu przez lekarza świadectwa, że dziewczyna jest dziewicą, wywiózł ją do Francji i umieścił w przytułku Armii Zbawienia. Swój czyn opisał w gazecie, wzbudzając natychmiastowe zainteresowanie.

To, co nastąpiło potem, należy do historii. Steadowi wytoczono proces i skazano go na trzy miesiące więzienia. Jednak 14 kwietnia 1885 roku, stosunkiem 179 głosów do 71, przyjęto uchwałę o podjęciu dalszych postanowień w celu ochrony kobiet i dzieci oraz o przyszłej likwidacji domów publicznych.

Handel kobietami nadal kwitnie w wielu częściach świata, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie.

Rozdział 1

1819

Ależ, Zofio, nie możesz tego zrobić!

— Mogę robić, co mi się podoba — odparła Zofią.

Trudno było sobie wyobrazić kogoś piękniejszego! Złote loki, różowa skóra i doskonałe rysy Zofii Studley rozsławiły ją od chwili, w której spoczęły na niej oczy elegantów z ulicy św. Jakuba.

Po miesiącu pobytu w Londynie ogłoszono ją „Niezrównaną”, a po dwóch miesiącach zaręczyła się z Juliuszem Vertonem, który po śmierci swojego wuja miał zostać księciem Yelverton. Zaręczyny ogłoszono w gazecie i wkrótce do domu w dzielnicy Mayfair, wynajętego na sezon przez lady Studley, zaczęły napływać prezenty ślubne.

Ale nagle, na dwa tygodnie przed ślubem, Zofia oświadczyła, że zamierza uciec z lordem Rothwynem.

— Spowoduje to niesłychany skandal! — zaprotestowała Lalita. — Dlaczego chcesz to zrobić?

Różnica pomiędzy dwiema dziewczynami, które były w podobnym Wieku, szokowała. Podczas gdy Zofia stanowiła dla wszystkich mężczyzn ideał piękna, przypominając angielską różę, Lalita wyglądała żałośnie. Choroba, którą przebyła zimą, sprawiła, że jej wygląd służba określała jako „skóra i kości”.

Z powodu długich godzin, które spędzała na szyciu dla swojej macochy, nie zawsze mając potrzebną ilość świec, oczy miała zaczerwienione i spuchnięte. Jej włosy były tak mizerne i bez połysku, że wydawały się prawie szare. Zaczesywała je gładko do tyłu, ukazując czoło, na którym stałe widniały zmarszczki niepokoju.

Obie dziewczyny były prawie tego samego wzrostu, ale Zofia była wcieleniem zdrowia i radości życia, podczas gdy Lalita wydawała się cieniem człowieka bliskim omdlenia.

— Sądziłam — odpowiedziała na protest Lality twardym głosem Zofia — że powód będzie oczywisty nawet. dla takiego półgłówka jak ty.

Lalita nie odezwała się.

— To prawda, że Juliusz zostanie księciem, w przeciwnym wypadku nie brałabym małżeństwa z nim pod uwagę, jednak kiedy to nastąpi? — Zofia obiema rękami wykonała wyrazisty gest i kontynuowała: — Książę Yelverton ma nie więcej niż sześćdziesiątkę. Może żyć jeszcze dziesięć czy piętnaście lat. Do tego czasu będę zbyt stara, by uzyskana wówczas pozycja księżnej sprawiała mi radość.

— Nadal będziesz piękna — powiedziała Lalita.

Zofia odwróciła się, by przyjrzeć się sobie w lustrze. Gdy podziwiała swoje odbicie, na jej usta wypłynął uśmiech.

Jej kosztowna suknia z bladoniebieskiej krepy z modnym, łódkowym wycięciem przy szyi i dekoracyjnym obszyciu z prawdziwej koronki była niezwykle twarzowa. Ponieważ ponownie modne stało się ciasne sznurowanie, nowe paryskie gorsety czyniły jej talię bardzo wąską, co jeszcze bardziej podkreślała szeroka spódnica, ozdobiona bukiecikami kwiatów i tiulowymi krezami.

— Tak — powiedziała wolno — nadal będę piękna, ale księżną pragnęłabym zostać już teraz, abym w koronie mogła chodzić na rozpoczęcie sesji parlamentu i brać udział w innych uroczystościach. — Po chwili milczenia dodała: — Ten nieznośny, szalony, stary król musi wkrótce umrzeć!

— Może książę nie będzie kazał ci zbyt długo czekać — zasugerowała łagodnym, melodyjnym głosem Lalita.

— Nie zamierzam czekać ani długo, ani krótko — odpowiedziała Zofia. — Dziś wieczorem uciekam z lordem Rothwynem! Wszystko przygotowane.

— Czy naprawdę myślisz, że to rozsądne? — zapytała Lalita.

— Jest bardzo bogaty — odparła Zofia. — Jest jednym z najbogatszych łudzi w Anglii i pozostaje w przyjaźni z regentem, o czym biedny Juliusz nawet nie może marzyć.

— Jest starszy niż pan Verton — powiedziała Lalita. — Pomimo że nigdy go nie widziałam, wyobrażam sobie, że jest dość odrażający.

— Tu masz rację — zgodziła się Zofia. — Ma ciemne włosy, jest raczej ponury i bardzo cyniczny, lecz czyni go to ogromnie pociągającym!

— Czy on cię kocha? — zapytała cicho Lalita.

— Uwielbia mnie! — wykrzyknęła Zofia. — Obaj mnie uwielbiają, ale szczerze mówiąc, Lalito, jeśli porównywać ich ze sobą, to lord Rothwyn jest lepszą partią.

Na chwilę zapadła cisza, po czym odezwała się Lalita:

— Myślę, że powinnaś przede wszystkim rozważyć, Zofio, z którym będziesz szczęśliwsza. To jest naprawdę… ważne w małżeństwie.

— Znowu czytałaś! Mamą będzie wściekła, gdy cię na tym złapie! — krzyknęła Zofia, — Miłość jest dobra w książkach i dla dojarek, a nie dla dam z wyższych sfer!

— Czy naprawdę zdecydowałabyś się na małżeństwo bez miłości? — zapytała Lalita.

— Zdecyduję się na małżeństwa ż tym, kto gwarantuje mi największe korzyści — odparła Zofia — i jestem przekonana, że lord Rothwyn należy do takich. Jest bogaty. Bardzo, bardzo bogaty.

Odwróciła się od lustra i przemierzyła pokój, podchodząc do otwartych drzwi szafy wypełnionej przepychem sukien, za które — o czym wiedziała Lalita — nie zapłacono ani jednego rachunku. Stanowiły one jeden z atutów, które wykorzystywała Zofia, by przyciągnąć uwagę mężczyzn, a co zaowocowało już trzema propozycjami małżeństwa. Pierwszą złożył Juliusz Verton, przyszły książę Yelverton; drugą, niespodziewanie, w zeszłym tygodniu, lord Rothwyn. Trzecie oświadczyny, natychmiast zlekceważone przez Zofię, uczynił sir Tomasz Whernside, starszy, rozwiązły szlachcic, który, ku zaskoczeniu swoich przyjaciół uważających go za zatwardziałego kawalera, został oczarowany urodą Zofii. Zachwyceni nią byli oczywiście i inni dandysi, ale bądź nie mieli odwagi deklarować się, bądź też byli zbyt ubodzy, by Zofia zainteresowała się nimi.

Kiedy oświadczył się Juliusz Verton, wydawało się jej, że spełniły się wszystkie marzenia. Perspektywa zostania księżną przekraczała najśmielsze ambicje Zofii. Chociaż przyjęła Juliusza niemal z zachwytem, dostrzegała pewne niedogodności. Największą było, że Juliusz Verton właściwie nie miał pieniędzy.

Jako przyszły dziedzic tytułu książęcego otrzymywał od swego wuja jedynie pensję. Nie była to znaczna suma, lecz mogliby żyć względnie spokojnie i wygodnie aż do czasu odziedziczenia przez Juliusza dóbr Yelverton położonego niedaleko od Londynu. Niemożliwe byłoby jednak dotrzymywanie kroku hulaszczemu i szalenie ekstrawaganckiemu towarzystwu londyńskiemu, które Zofię bawiło.

Odrzucenie tak korzystnej propozycji byłoby nierozważne. Lady Studley pospieszyła więc z zamieszczeniem w gazecie zawiadomienia i planowano, że ślub odbędzie się w kościele Świętego Jerzego przy placu Hanowerskim, zanim regent wyjedzie do Brighton.

Dni Zofii wypełniły zatem przymiarki u krawcowych, potwierdzanie odbioru prezentów napływających codziennie do domu przy ulicy Hill oraz sprawiające jej przyjemność przyjmowanie gratulacji i życzeń od znajomych.

Zofia i jej matka nie przebywały w Londynie wystarczająco długo, by zdobyć przyjaciół. Jak wyjaśniały wszystkim zainteresowanym, ich dom znajdował się w Norfolk, gdzie potomkowie sir Johna Studleya mieszkali od czasów Cromwella. Studleyowie cieszyli się szacunkiem na wsi, ale w eleganckim londyńskim świecie byli nieznani. Osobisty sukces Zofii dawał tym większą satysfakcję, że odniosła go jedynie dzięki swojej urodzie.

Wszystko wydawało się przebiegać gładko, dopóki na scenę nie wkroczył lord Rothwyn.

Zofia poznała go na jednym z wielu balów, na które każdego wieczoru zapraszano ją i Juliusza Vertona. Lorda Rothwyna przez jakiś czas nie było w Londynie i dlatego dotychczas nie spotkali się.

Stojąc pod żyrandolem, którego światło podkreślało połysk jej złotych włosów i uwydatniało mleczną białość skóry, Zofia oszałamiała swoją urodą nawet najtwardsze głowy, szczególnie gdy czarująco się uśmiechała.

— A któż to jest, do diabła?! — Usłyszała okrzyk i popatrzyła przez salę na przyglądającego się jej ciemnowłosego, sardonicznie uśmiechniętego mężczyznę.

Nie była zaskoczona, bowiem zdążyła przywyknąć do podobnych reakcji na swój widok. Mężczyźni zazwyczaj najpierw tracili mowę, a potem aż nazbyt potoczyście obsypywali ją komplementami.

Z wdziękiem odwróciła się, by porozmawiać z mężczyzną stojącym u jej lewego boku, demonstrując w ten sposób, nieznajomemu swój doskonały profil.

— Kim jest dżentelmen, który właśnie wszedł do pokoju? — zapytała cicho.

— To Lord Rothwyn. Nie zna go pani?

— Nigdy przedtem go nie widziałam — rzekła Zofia.

— To dziwny, nieobliczalny człowiek o diabelskim usposobieniu, ale bogaty niczym Krezus. Regent konsultuje z nim swoje zwariowane plany budowlane.

— No, jeśli on pochwalił pawilon w Brighton, to musi być szalony! — zawołała Zofia. — Słyszałam, jak ktoś określił tę budowlę jako indyjski koszmar!

— Dobrze powiedziane — zgodził się mężczyzna. — Widzę, że Rothwyn ma ochotę poznać panią.

Było oczywiste, że lord Rothwyn poprosił, aby przedstawiono go Zofii, i właśnie wspólny znajomy prowadził go ku niej przez salę.

— Panno Studley — powiedział — pozwoli pani przedstawić sobie lorda Rothwyna. Mam wrażenie, że dwie wyjątkowe perły towarzystwa powinny się wzajemnie poznać.

Oczy Zofii stały się jeszcze bardziej błękitne, a jej uśmiech czarujący. Lord Rothwyn skłonił się z elegancją, a ona dygnęła z gracją.

— Nie było mnie w Londynie, panno Studley — zaczął głębokim głosem lord Rothwyn, nie odrywając od niej oczu — a gdy wróciłem, okazało się, że w miasto uderzył meteor przesycony boską potęgą. Wydaje się, że z dnia na dzień świat zmienił się.

Był to początek huraganowych zalotów, tak żarliwych, tak namiętnych, że zaintrygowało to Zofię. Listy; kwiaty i prezenty nadchodziły niemal każdej godziny. Lord Rothwyn zabierał Zofię na przejażdżki swoim powozem, zapraszał ją i jej matkę do swojej loży w operze oraz na przyjęcia wydawane w Rothwyn House, które, jak dowiedziała się później Lalita, przewyższały wspaniałością, luksusem i rozrywkami wszystkie inne przyjęcia, na których bywała Zofia.

— Był tam Jego Królewska Wysokość! — opowiadała podnieconym głosem Zofia. — Widziałam, że gdy gratulował mi zaręczyn z Juliuszem, zdawał sobie sprawę z tego, że mam też u swych stóp lorda Rothwyna!

— Trudno komukolwiek nie zdawać sobie z tego sprawy — odparła Lalita.

— On mnie uwielbia — wyznała zadowolona Zofia. — Gdyby poprosił mnie o rękę przed Juliuszem, przyjęłabym go!

A teraz nagle, w ostatniej chwili — jak wydawało się Lalicie — Zofia zdecydowała się uciec z lordem Rothwynem.

— Będę musiała poświęcić mój wielki ślub. Nie będę miała druhen ani wesela i nie włożę pięknej sukni panny młodej — powiedziała z żalem. — Ale jego lordowska mość obiecał mi wesele zaraz po powrocie z podróży poślubnej.

— Ludzie mogę być… zaszokowani, że… porzuciłaś pana Vertona — wtrąciła z wahaniem Lalita.

— Co nie przeszkodzi im przyjąć zaproszenia do Rothwyn House — zapewniła ją Zofia. — Bardzo dobrze zdają sobie sprawę, że liczba przyjęć, jaką może wydać Juliusz, nim zostanie księciem, będzie niewielka.

— Nadal sądzę, że powinnaś poślubić mężczyznę, któremu dałaś słowo — powiedziała cicho Lalita.

— Z radością mogę wyznać, że nie mam sumienia w takich sprawach — odparła Zofia. — Jednocześnie uświadomię jego lordowskiej mości, jak wielkiego poświęcenia dokonuję dla niego.

— Czy on myśli, że go kochasz? — zapytała Lalita.

— Oczywiście, że tak myśli — odpowiedziała Zofia. — Naturalnie powiedziałam jego lordowskiej mości, że uciekam z nim, bo szaleję z miłości i nie mogę żyć bez niego! — Roześmiała się, lecz nie był to przyjemny śmiech. — Potrafiłabym pokochać każdego tak bogatego jak Rothwyn, ale naprawdę szkoda mi korony książęcej, która tak bardzo pasowałaby do moich jasnych włosów. — Westchnęła lekko, po czym dodała: — No cóż, być może jego lordowska mość nie pożyje długo. Wtedy zostanę bogatą wdową i będę mogła poślubić Juliusza, gdy zostanie wreszcie księciem Yelverton!

— Zofio! — krzyknęła Lalita. — To bardzo złe i niewłaściwe, co mówisz!

— Dlaczego? — zapytała Zofia. — W końcu Elżbieta Gunning nie była piękniejsza ode mnie, a poślubiła dwóch książąt. Nazywali ją zwykle „Podwójną Księżną”!

Lalita nie odezwała się, jakby zdając sobie sprawę, że nic nie wpłynie na zmianę decyzji Zofii.

Ta tymczasem usiadła przy toaletce, ponownie pogrążona w kontemplacji swojego odbicia.

— Nie jestem pewna, czy to właściwa sukienka na podróż — zauważyła. — Narzucę na nią niebieską, aksamitną pelerynę obszytą gronostajem, bo nocami wciąż jest chłodno.

— Jego lordowska mość przyjeżdża tu po ciebie? — zapytała Lalita.

— Nie, oczywiście, że nie! — odparła Zofia. — On myśli, że mama nic nie wie o naszych planach, że rozgniewałaby się i mogłaby czynić przeszkody. — Roześmiała się — On nie zna mamy!

— Gdzie się spotykacie? — interesowała się Lalita.

— W kościele Świętego Alfage’a, troszkę na północ od placu Grosvenor. Kościółek jest mały, ciemny i raczej ubogi, ale jego lordowska mość wybrał go jako właściwą scenerię ucieczki. — Zofia uśmiechnęła się pogardliwie i dodała: — Najważniejsze; że udało się przekupić wikarego, aby trzymał jężyk za zębami, czego nie można by pewnie załatwić z bardziej wytwornymi beneficjantami mającymi układy z gazetami.

— Dokąd pojedziecie po zawarciu małżeństwa?

Zofia wzruszyła ramionami.

— Czy to ważne? Najważniejsze, że na palcu będę miała obrączkę i będę lady Rothwyn.

Na chwilę zapadła cisza, po czym Lalita zapytała z wahaniem:

— A co z… panem Vertonem?

— Napisałam do niego list, który stajenny doręczy mu tuż przed moim ślubem. Wydawało mi się, że będzie bardziej stosowne i delikatniejsze, jeśli zostanie poinformowany jeszcze przed ceremonią. — Zofia uśmiechnęła się. — Tak naprawdę to jest to oszustwo, ponieważ Juliusz przebywa właśnie ze swoją babką w Wimbłedonie i otrzyma mój list, gdy już od dawną będę mężatką. — Po chwili dodała: — Ale będzie mu się wydawało, że postąpiłam właściwie. Równocześnie będzie już za późno, by mógł przybyć i wyzwać jego lordowską mość na pojedynek, co łagodnie mówiąc, byłoby kłopotliwe.

— Przykro mi z powodu pana Vertona — powiedziała cicho Lalita. — Jest w tobie głęboko zakochany, Zofio.

— I powinien! — zaripostowała Zofia. — Szczerze mówiąc, Lalito, zawsze uważałam go za mężczyznę niedoświadczonego i nudziarza!

Słowa Zofii nie zdziwiły Lality. Od czasu zaręczyn wiedziała, że pan Verton w ogóle nie interesował Zofii jako mężczyzna. Jego, z pewnością pełne namiętności i wyrazów uwielbienia listy, które przysyłał, pozostały nie odpieczętowane. Zofia ledwo spoglądała na kwiaty od niego i wciąż narzekała, że jego prezenty były nie dość dobre albo że nie takich oczekiwała.

Lalita zastanawiała się, czy Zofia naprawdę chociaż trochę lubi lorda Rothwyna.

— Która godzina? — zapytała wciąż siedząca przed toaletką Zofia.

— Wpół do ósmej — odparła Lalita.

— Dlaczego nie przyniosłaś mi niczego do jedzenia? — przypomniała sobie nagłe Zofia. — Mogłaś się domyślić, że do tej pory zdążę zgłodnieć.

— Zaraz przygotuję ci coś.

— Pamiętaj, żeby było to coś smacznego — napomniała Zofia. — Potrzebuję czegoś pożywnego, zważywszy, co mam zrobić wieczorem.

— O której godzinie spotykasz się z jego lordowską mością? zapytała idąc ku drzwiom Lalita.

— Będzie w kościele o dziewiątej trzydzieści — odparła Zofia — ale chcę, żeby czekał. Dobrze mu zrobi, jeśli trochę się zaniepokoi, czy nie wycofałam się w ostatniej chwili.

Roześmiała się Lalita wyszła z pokoju. Kiedy już zamknęła za sobą drzwi, usłyszała wołanie Zofii.

— Możesz już posłać stajennego — poleciła. — Droga do Wimbledonu zajmie mu dobrą godzinę. List leży na moim biurku.

— Znajdę go — powiedziała Lalita.

Ponownie zamknęła drzwi i zeszła na dół. Znalazła zaadresowany niestarannym pismem list Zofii i na moment zatrzymała się, spoglądając na kopertę. Miała wrażenie, że Zofia czyni coś, czego będzie żałować. Pomyślała jednak, że to nie jej sprawa. Z listem w ręce zeszła ciemnymi, wąskimi schodami prowadzącymi do sutereny.

W domu było niewiele służby. Ci, którzy zdecydowali się pozostać, zaniedbywali swoje obowiązki, bo i zapłatę otrzymywali niewielką. Wszystko, co posiadała lady Studley, a nie było tego wiele, wydawała na czynsz i na ubiory Zofii. Te stroje były przynętą mającą zwabić bogatych i wpływowych młodych mężczyzn i zachęcić ich do małżeństwa. Przynęta okazała się skuteczna.

Osobą, która najgorzej znosiła pobyt w Londynie, była Lalita. Na wsi nawet po śmierci ojca pozostało wielu oddanych służących. Pracowali nadal, ponieważ od lat byli związani z tym domem. W Londynie Lalita od najwcześniejszych godzin rannych do późnego wieczora była w zależności od potrzeb kucharką, sprzątaczką, pokojówką i dziewczyną na posyłki. Macocha zawsze jej nienawidziła, a po śmierci ojca porzuciła nawet stwarzane dotychczas pozory, traktując ją z nie ukrywaną pogardą. W rodzinnym domu Lality, wśród wiernej jej służby, z którą dziewczyna wzrastała od dziecięcych lat, lady Studley musiała powściągać swoją niechęć do pasierbicy. W Londynie wszelkie przeszkody zniknęły. Lalita stała się niemalże niewolnicą macochy. Była zmuszana do wykonywania najżmudniejszych prac i surowo karana, jeżeli odważyła się protestować.

Lalita podejrzewała, że macocha obciąża ją nadmierną pracą, mając nadzieję, że ją tym zabije. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że było to możliwe. Tylko ona znała prawdę, tylko ona posiadała tajemnicę, na której lady Studley zbudowała nowe życie dla siebie i swojej córki. Śmierć Lality przyniosłaby im ulgę.

Lalita wmawiała sobie, że takie domysły są niedorzeczne, a przychodzą jej do głowy na skutek osłabienia po przebytej chorobie.

Na polecenie lady Studley służbie zabroniono usługiwać chorej Lalicie. Zmuszona, była zatem wstać, by przygotować sobie cokolwiek do jedzenia.

— Jeżeli masz się na tyle dobrze, żeby jeść, to masz się na tyle dobrze, by pracować! — powiedziała macocha i Lalita pomimo choroby znalazła się ponownie w kołowrocie prac, których nikt inny nie chciał wykonywać.

Idąc teraz do kuchni długim, wyłożonym kamieniami korytarzem, Lalita mimochodem zauważyła, że był brudny. Prawdopodobnie ona będzie musiała go wyszorować.

Otworzyła drzwi do kuchni ponurego pomieszczenia, do którego przez umieszczone wysoko na ścianie okno, znajdujące się poniżej poziomu chodnika, dochodziło niewiele światła.

Przy stole, popijając piwo z kufla, siedział stajenny. Niechlujną kobieta, której siwe włosy wychodziły spod czepka, gotowała na piecu coś, co nieprzyjemnie pachniało. Była to niezdarna imigrantka irlandzka, którą zatrudniono przed trzema dniami. Agencja do spraw zatrudnienia nie znalazła nikogo chętnego do pracy u lady Studley.

— Czy mógłbyś zanieść ten list księżnej wdowie do Yelverton House? — Lalita zapytała stajennego. — Jest to, jak mi się wydaje, na końcu Wimbledon Common.

— Póńde, jak skóńcze swłoje piwo — odparł pewnym tonem stajenny.

Nawet nie wstał. Służący bardzo szybko zorientowali się, iż jest ona w domu osobą nie szanowaną, z którą i oni nie muszą się licżyć.

— Dziękuję — rzekła cicho. Zwracając się do kucharki powiedziała: — Panienka Studley chciałaby coś zjeść.

— Ni ma dużo — odburknęła kucharka. — Mom tu strawe dlo nos, ale jeszczy ni gotowo.

— To może jest trochę jajek i mogłaby dostać omlet — zaproponowała Lalita.

— Ni mogę przerwać tygo, co robie.

— Ja to zrobię — postanowiła Lalita.

Znalazła patelnię, ale musiała ją najpierw umyć. Potem przyrządziła dla Zofii omlet z grzybami. Do stojaka włożyła kilka tostów, postawiła na tacy maselniczkę oraz dzbanek gorącej kawy i zaniosła wszystko na górę.

Wcześniej, nim Lalita opuściła kuchnię, wyszedł niezadowolony stajenny.

— Za późno, co by jachać do samygo Wimbledonu — mamrotał. — To ni może zaczekać do jutrzyjszygo ranka?

— Znasz odpowiedź! — przypomniała Lalita.

— Tak, znom, ale ni podobo mi się być poza Londynem po ciymku z tymi rozbójnikami i zbójami wszyndzie dookoła.

— Za dużo to już by óni z takiygo jak ty ni mieli! — zażartowała kucharka. — Zbiyroj się no, a jak wrócisz, byde mioła lo ciebie kolacją czekać.

— Lepiyj, co byś mioła — odparł — bo jak nie, to cie wyciongne z łóżka, co byś mi ugotowała.

Wychodząc z sutereny Lalita zastanawiała się, jak zachowałaby się jej matka, słysząc służbę rozmawiającą w taki sposób w jej obecności. Na myśl o matce łzy napłynęły jej do oczu, ale przezwyciężyła nagłą słabość, pomimo że była bardzo zmęczona, a było jeszcze wiele do zrobienia.

Poza posprzątaniem dómu i zaścieleniem łóżek wykonała niezliczone polecenia Zofii. Bolały ją nogi i marzyła, by choć na moment usiąść i odpocząć, Rzadko mogła to uczynić, nim wszyscy inni udali się na spoczynek.

Weszła do sypialni Zofii.

— Długo cię nie było! — zaczęła kłótliwie Zofia.

— Przepraszam — odparła Lalita — ale nie było niczego gotowego, a przygotowywane przez kucharkę jedzenie nie pachniało zbyt smakowicie.

— Co mi więc przyniosłaś?

— Zrobiłam omlet.

— Nie rozumiem, dlaczego nie możesz zamówić dość jedzenia, żeby było zawsze w zapasie — powiedziała Zofia. — Naprawdę jesteś beznadziejnie niezaradna!

— Nasz stały rzeźnik nie dostarczy niczego więcej, dopóki nie zapłacimy rachunku — usprawiedliwiała się Łalita — a gdy dziś rano przyszedł handlarz rybami, nie chciał nam dać na kredyt nawet kawałka dorsza.

— Zawszę masz mnóstwo gładkich wymówek! Daj wreszcie ten omlet.

Kiedy Zofia jadła, Lalita miała wrażenie, że ta pragnęła znaleźć jakieś zastrzeżenie, ale okazał się pyszny.

— Nalej mi więcej kawy! — poleciła ostro.

— Wydaje mi się, że ktoś jest u drzwi frontowych — powiedziała Lalita nasłuchując. — Słyszałam kołatkę. Jim pojechał z twoim listem do Yelverton House, Jestem pewna, że kucharka nie otworzy.

— To może ty raczysz to uczynić — rozkazała sarkastycznie Zofia.

Lalita wyszła z pokoju i znów zeszła na dół. Otworzyła frontowe drzwi. Na zewnątrz stał chłopak stajenny w liberii i podał jej list.

— Dla panny Zofii Studley, madam!

— Dziękuję!

Uniósłszy kapelusz, chłopiec odwrócił się, a Lalita zamknęła drzwi. Przyglądając się listowi, pomyślała, że jest to z pewnością kolejny list miłosny. Przytrzymując brzeg sukni, weszła na schody. Gdy stanęła na podeście, z pokoju za nią rozległo się wołanie.

Lady Studley zajmowała małą sypialnię na pierwszym piętrze. Sypialnia Zofii znajdowała się na drugim. Lalita odłożyła list na stojący na podeście stolik i poszła krótkim korytarzem wiodącym do pokoju macochy.

Lady Studley stała przy łóżku. Była to potężna kobieta, zapewne ładna w młodości, ale z wiekiem rysy jej twarzy zatarły się, a figura zdeformowała.

Trudno było uwierzyć, że była matką ślicznej Zofii. Jednak, kiedy chciała, potrafiła wyglądać atrakcyjnie. Na towarzyskie okazje przybierała także ujmujące maniery, co sprawiało, że uważano ją za bardzo miłą towarzyszkę.

Tylko najbliżsi znali jej prawdziwe oblicze — była surowa, skąpa i okrutna.

Lalita z dreszczem lęku spostrzegła, że była wyjątkowo zła.

Choć tu, Lalito! — krzyknęła, gdy dziewczyna weszła do pokoju.

Lalita bojaźliwie zbliżyła się do lady Studley. Macocha wyciągnęła ku niej koronkową suknię, której dolna falbana była rozerwana.

— Przedwczoraj — powiedziała — kazałam ci to naprawić.

— Wiem — odparła Lalita — ale naprawdę nie miałam czasu, a nie mogę tego robić w nocy. Delikatną koronką mogę zająć się tylko przy świetle dziennym.

— Jak zwykle usprawiedliwiasz swoją nieudolność i lenistwo! — Lady Studley popatrzyła na Lalitę i jakby widok dziewczyny wyprowadził ją z równowagi, zagrzmiała: — Ty leniwy, mały flejtuchu! Marnujesz swój czas i moje pieniądze zamiast pracować. Mówiłam ci tysiąc razy, że nie będę tego tolerować i kiedy mówię ci, że masz coś zrobić, masz to robić natychmiast!

Rzuciła suknię na podłogę do stóp Lality.

— Podnieś to! — rozkazała. — A na wypadek, gdybyś miała zapomnieć, co do ciebie mówię, dam ci nauczkę, którą długo popamiętasz!

Z tymi słowami przemierzyła pokój i chwyciła stojącą w kącie trzcinę. Wróciła, trzymając ją w ręce. Lalita, pochylona, podnosząc suknię, domyśliła się, co macocha zamierza. Usiłowała uniknąć ciosu, ale było za późno. Dosięgnął jej ramion i gdy wydała żałosny okrzyk, macocha uderzyła ponownie, rzucając ją na kolana i zadając cios za ciosem.

Lalita miała na sobie suknię należącą niegdyś do Zofii. Suknią była dla niej o wiele za duża. Przerobiła ją, ale udało jej się jedynie zmniejszyć wycięcie z przodu. Nadal jednak suknia była mocno wycięta z tyłu. Zatem trzcina wpijała się w nagie ciało, zadając nowe rany. i otwierając stare, pozostałe po poprzednich chłostach.

— Żeby cię diabli wzięli! — zaklęła lady Studley. — Nauczę cię posłuszeństwa!

Lalita w milczeniu przyjmowała cięgi macochy.

Ból był tak silny i tak była przerażona, iż nie mogła złapać tchu. Była bliska omdlenia; jednak ból nasilał się, uniemożliwiając jej osunięcie się w nieświadomość. Razy wciąż spadały na ciało Lality. Jej umysł zaczęła ogarniać ciemność, którą po każdym uderzeniu rozświetlał czerwony płomień. Nagle otworzyły się drzwi.

— Mamo! Mamo!

Głos Zofii był tak nalegający i przenikliwy, że ramię lady Studley zastygło w pół drogi.

— Zgadnij, co się stało — zagadnęła Zofia.

— O co chodzi?

Ignorując leżącą na podłodze Lalitę, Zofia podała matce list, który Lalita uprzednio zostawiła na podeście.

— Książę Yelverton umiera!