Okładka

Barbara Cartland

Kuszenie Totilli

Lindhardt og Ringhof



Od autorki

Dopiero w roku 1842 pierwszy raport Komisji do Spraw Zatrudniania Dzieci obudził sumienie kraju. Przedstawiony w tej powieści opis warunków panujących w kopalniach węgla pochodzi w całości z tego raportu.

Urządzenia zabezpieczające wprowadzano powoli: pompę powietrzną Johna Buddles’a w roku 1807, lampę Davy’ego w roku 1816. Zawór powietrzny i wentylator Johna Martina weszły w użycie dopiero w roku 1835.

To że chłopcy i dziewczęta pracowali razem, uderzyło wiktoriańskie społeczeństwo bardziej niż niebezpieczeństwo eksplozji. Obnażone do pasa, z nogami skutymi łańcuchem, przyszłe matki narodu angielskiego pełzały na czworakach podziemnymi tunelami, ciągnąc ogromne ciężary.

Kobiety w wieku trzydziestu lat były starymi, zdeformowanymi kalekami. Takiej pracy często towarzyszyła rozpusta i straszliwe okrucieństwo.

Gdy w miesiąc po ogłoszeniu raportu, lord Ashley wprowadził ustawę o zakazie pracy pod ziemią dla kobiet, dziewcząt i chłopców poniżej trzynastu lat, został uznany za bohatera narodowego.

Rozdział 1

Rok 1816

Markiza Havingham podniosła kieliszek madery i powiedziała:

— Doktorzy zabronili mi pić alkohol, ale muszę uczcić twój przyjazd, kochanie.

— Czy w ogóle ci pomogli, mamo?

W głosie syna brzmiała nuta niepokoju, która nie uszła uwagi matki.

Była przyzwyczajona do leniwego, omdlewającego tonu, modnego wśród elegantów i dandysów otaczających księcia regenta. Nie podobał się jej — chociaż była o wiele za mądra, aby to powiedzieć — ich sposób przeciągania słów i lekceważącego spoglądania na świat spod opuszczonych powiek.

— Myślę, że woda, chociaż jest okropna, pomogła zmniejszyć ból — odparła — ale uważam, że Harrogate jest bardzo nieciekawe i szczerze mówiąc, tęsknię do powrotu do domu.

— W takim razie przynoszę ci bardzo dobry pretekst do wyjazdu — rzekł markiz.

Gdy matka popatrzyła na niego pytająco, wstał z krzesła, na którym siedział, i stanął tyłem do kominka.

Apartament w najlepszym i najdroższym hotelu w Harrogate, w którym schroniła się markiza, był całkiem przyjemny, jednak markiz zauważył, że matka wniosła do cokolwiek skromnego umeblowania pokoju wiele charakterystycznych tylko dla niej cech. Był tam zarówno jego olejny portret, jak i miniatura ustawiona na jednym ze stolików oraz wiele wazonów z cieplarnianymi kwiatami, bez których nie potrafił sobie wyobrazić swojej matki.

Miękkie poduszki ozdabiały ponure adamaszkowe krzesła, ale najważniejsze ze wszystkiego były dwa małe spaniele, które żywiołowo powitały go po przyjeździe.

— Jest tu całkiem przytulnie — powiedział, jakby nagle uderzyło go, że nawet hotel może mieć swoje dobre strony.

— Całkiem — odparła krótko markiza. — Teraz powiedz mi, Gallenie, to co zamierzałeś powiedzieć; jestem bowiem pewna, najdroższy, że nie odbyłeś tej długiej podróży tylko po to, by zobaczyć, czy mi jest wygodnie.

Jej oczy spoczywały z uwielbieniem na synu. Nie ma nikogo, myślała, kto mógłby wyglądać tak przystojnie i jednocześnie, mimo niezwykle wykwintnego stroju, tak męsko.

Ubranie doskonale leżało na jego szerokich ramionach i podkreślało wąskie biodra, jednak atletyczna budowa markiza doprowadzała jego krawców do rozpaczy.

Mocne, napinające się pod najprzedniejszą prążkowaną wełną ubrań mięśnie nie były w modzie, ale markiz znany był jako wyjątkowo dobry pięściarz w „salach dżentelmena Jacksona” przy ulicy Bond, a i w walce na rapiery trudno mu było znaleźć godnego siebie przeciwnika.

Oprócz tego był wyróżniającym się wśród rówieśników elegantem, a młodsi pięknisie zazdrościli mu jego znajomości koni i dążyli bezskutecznie do naśladowania sposobu, w jaki wiązał fular.

Nawet jeżeli świat czy raczej towarzystwo uważało markiza za obojętnego, cynicznego i autokratycznego, jego matka wiedziała, że gdy o nią chodziło, potrafił być delikatny, dobry i niekiedy zaskakująco uczuciowy. Wiedziała więc, że mówi prawdę, gdy rzekł:

— Gdybym myślał, że naprawdę pragniesz mego towarzystwa, mamo, przyjechałbym do Harrogate czy gdziekolwiek indziej, żeby ci sprawić przyjemność.

— Wiesz, że nie narzucałabym ci się do tego stopnia — odparła czule markiza. — Ale powiedz mi, po co przyjechałeś.

Po chwili milczenia markiz odezwał się, przeciągając słowa:

— Zdecydowałem się ożenić.

— Gallenie!

Był to okrzyk zdumienia, po którym markiza odstawiła kieliszek z maderą, aby jej nie rozlać. Splotła dłonie i podnosząc oczy ku synowi zapytała:

— Naprawdę? Po wszystkich tych latach spotkałeś kobietę, którą rzeczywiście pragniesz pojąć za żonę?

— Zdecydowałem się ożenić, mamo, ponieważ, jak ci dobrze wiadomo, muszę mieć spadkobiercę — odparł markiz. — Potrzebuję także żony, która będzie dobrze urodzona i nie będzie mnie zanudzać.

— Kogo wybrałeś?

— Oświadczyłem się lady Beryl Fern. Ponieważ jednak nie chciałem, abyś bez uprzedzenia przeczytała o naszych zaręczynach w gazecie, kazałem zarówno Beryl, jak i jej ojcu, aby nawet słówkiem nie wspomnieli o naszych zamiarach, dopóki ty nie zostaniesz powiadomiona.

— Lady Beryl Fern — powiedziała powoli markiza. — Ależ oczywiście, słyszałam o niej.

— Jest niewątpliwie najpiękniejszą dziewczyną w Anglii — wyjaśnił markiz. — Przyjęto ją z ogromnym aplauzem, kiedy pierwszy raz pojawiła się w towarzystwie, i sam książę ochrzcił ją mianem „Niezrównanej”, nim dostrzegli ją znawcy z Klubu Świętego Jakuba.

W głosie markiza brzmiała niewątpliwie żartobliwa nuta i matka spojrzała na niego ostro, zanim zapytała:

— Jaka ona jest, Gallenie?

Znowu upłynęła mała chwila, nim markiz odpowiedział:

— Lubi rozrywkę, tak jak ja, i jest duszą każdego przyjęcia, na którym się znajdzie. Z pewnością ozdobi salony Havingham House oraz zamku i nie pogardzi twoimi klejnotami, które tak rzadko nosisz.

— Nie o to cię pytałam, najdroższy — powiedziała cicho markiza.

Z charakterystycznym tylko dla niego wdziękiem markiz przeszedł od dywanu przed kominkiem do okna i stanął odwrócony plecami do matki, patrząc na drzewa, które tu, na dalekiej północy, ukazywały dopiero pierwsze, wiosenne, zielone pączki.

— Co jeszcze chcesz wiedzieć, mamo? — zapytał po chwili.

— Wiesz doskonale, co chcę usłyszeć — odparła jego matka. — Czy jesteś zakochany?

Zapadła cisza, zanim markiz odezwał się:

— Mam trzydzieści trzy lata, mamo, i wyrosłem już z chłopięcych cierpień miłosnych.

— A więc żenisz się tylko po to, aby począć potomka.

Jej słowa były ledwo słyszalne, ale jednak zostały wypowiedziane.

— Nie przychodzi mi do głowy żaden lepszy powód, aby się ożenić — powiedział niemal wyzywająco markiz.

— Ale ja chciałabym, żebyś się zakochał.

— Jak już powiedziałem, jestem za stary na takie głupstwa.

— To nie są głupstwa, Gallenie. Twój ojciec i ja byliśmy razem bardzo szczęśliwi. Modliłam się, abyś i ty zaznał szczęścia, jakie my znajdowaliśmy w sobie przez wiele lat, zanim mi go zabrano.

— Teraz nie ma takich dziewcząt jak ty, mamo.

Markiza westchnęła.

— Twój ojciec powiedział mi, że gdy zobaczył mnie po raz pierwszy na przyjęciu wydanym w ogrodzie naczelnego szeryfa, gdzie wcale się tego nie spodziewał, wydawało mu się, że byłam otoczona białą łuną.

— Tato też mi o tym opowiadał — przerwał markiz.

— Nie zauważyłam go, dopóki nie został przedstawiony — kontynuowała łagodnym głosem jego matka, zapatrzona teraz w przeszłość — ale gdy dotknął mojej dłoni, stało się coś bardzo dziwnego.

Wydawało się, że głos jej drży, gdy powiedziała:

— Zakochałam się w tym momencie! Wiedziałam, że to mężczyzna z moich marzeń, mężczyzna, który, jak zawsze wierzyłam, istnieje gdzieś na świecie, i obym tylko potrafiła go znaleźć.

— Miałaś ogromne szczęście, mamo.

— To nie było szczęście — zaprzeczyła markiza — to było przeznaczenie. Mimo że rodzice twojego ojca próbowali doprowadzić do jego związku z córką księcia Newcastle, my wiedzieliśmy, że ważne jest tylko to, abyśmy byli ze sobą przez resztę życia.

Markiz poruszył się nieco niecierpliwie. Słyszał już to wszystko dawniej i zawsze czuł się zmieszany, gdy matka mówiła o jego ojcu.

Kochali się tak głęboko, tak bez reszty, że wydawało mu się, gdy wspominał swoje dzieciństwo, iż wszystko było owiane aurą ich szczęścia. Ich jedynym zmartwieniem było to, że poza nim nie mieli więcej dzieci. Ponieważ kochał swoją matkę, próbował opiekować się nią i ochraniać po śmierci ojca.

Nie musiała mu mówić, co oznaczało być zakochanym tak, jak oni: widział to na własne oczy. Ale był przekonany, że jemu nigdy się to nie przydarzy. Głośno powiedział:

— Czasy się zmieniły, mamo, i miłość, o ile nie dotyczy księcia regenta, przestała być modna.

— Miłość! Nie możesz jednocześnie mówić o księciu regencie i o miłości — powiedziała pogardliwie markiza. — Spójrz, jak potraktował tę biedną panią Fitzherbert; a ja zawsze byłam przekonana, że naprawdę byli małżeństwem. A jeśli chodzi o tę głupią, kokieteryjną lady Hereford, to nie mogę znieść tej kobiety!

Markiz roześmiał się.

— On stanowi przykład dla nas wszystkich, mamo, więc nie możesz się spodziewać, że znajdę w Carlton House idylliczną miłość.

— I zdecydowałeś się z zimną krwią poślubić lady Beryl.

— Będziemy dobrze do siebie pasować, mamo — odparł markiz. — Mówimy tym samym językiem, mamy tych samych przyjaciół i jeżeli w jakiś czas po ślubie pójdziemy każde swoją drogą, dokona się to z rozwagą. Nie będzie skandalu i wszelkie kwestie między nami załatwi się polubownie.

Markiza nic nie mówiła. Jej oczy wyrażały takie nieszczęście, że syn podszedł do niej i ujął jej rękę.

— Nie martw się o mnie, mamo — powiedział. — To wszystko, czego pragnę, i nie ma powodu, dla którego Beryl i ja nie mielibyśmy mieć pół tuzina krzepkich wnuków, co, jak wiem, sprawiłoby ci przyjemność.

Pokryta błękitnymi żyłkami, szczupła dłoń markizy z kilkoma kostkami zniekształconymi przez artretyzm spoczywała w ciepłej ręce syna.

— Twój ojciec i ja zawsze pragnęliśmy, żebyś miał wszystko, co najlepsze, a to małżeństwo, musisz uczciwie przyznać, jest tylko namiastką.

— Wciąż oceniasz moje życie według swojego, mamo. Jestem zadowolony; nie można chcieć niczego więcej.

— Ja mogę i chcę — odparła matka.

Jej palce zacisnęły się na jego ręce.

— Nie myślisz wciąż… o tej dziewczynie… która tak… źle cię potraktowała?

Mówiła z wahaniem, jakby obawiała się, że może go urazić, ale markiz roześmiał się, zupełnie niewzruszony.

— Doprawdy nie, mamo. Nie przywykłem obnosić się z tego rodzaju ranami. Byłem wtedy zaledwie gołowąsem, a pierwsza przygoda miłosna zawsze wywołuje nadmierne emocje.

Uwolnił dłoń matki i wrócił do kominka, by popatrzeć na skaczące po bierwionach płomienie. Nie widział więc wyrazu twarzy matki ani nie zdawał sobie sprawy, że mu nie uwierzyła i że jej oczy wypełniły się nagle łzami.

Wszystko wydarzyło się, jak powiedział markiz, dawno temu. Miał wtedy dwadzieścia jeden lat. Dziewczyna, w której się zakochał, była bardzo piękna i bardzo zepsuta. Nie potrafiła zrozumieć jego idealistycznego uwielbienia.

Matka wiedziała, że ofiarował jej swoje serce i duszę, które ona odrzuciła, wychodząc za księcia, gdyż miał wyższy tytuł i w owym czasie znacznie więcej pieniędzy.

Markiza wiedziała, że nigdy nie zapomni wyrazu twarzy swojego syna, gdy wrócił do domu. Nie rozmawiał o tym, co się zdarzyło, bo byłoby to dla niego zbyt bolesne. Chciał się gdzieś ukryć, aby świat nie dowiedział się, jak głęboko został zraniony.

Od tego czasu, myślała, zmienił się ze szczęśliwego, roześmianego, beztroskiego chłopca w mężczyznę, który z każdym rokiem stawał się coraz bardziej cyniczny i coraz częściej się nudził. Tylko wtedy, gdy był ze swoim regimentem, okazywał entuzjazm, który sprawiał, że cieszyła się jego szczęściem, chociaż prześladował ją niepokój, że syn może paść ofiarą potęgi armii napoleońskich.

Trudno wyrazić jej ulgę, gdy po śmierci ojca markiz wykupił się z regimentu i wrócił do domu, aby zaopiekować się matką i zająć administracją swoich dóbr. Wiedziała dobrze, że chłopiec, którego uwielbiała przez dwadzieścia jeden lat, odszedł na zawsze.

Były w jego życiu kobiety, tuziny kobiet. Niektóre z nich poznała, inne żyły w świecie, do którego nigdy nie mogła wejść. Ale intuicja matki mówiła jej, że one nic dla niego nie znaczyły i nawet jeśli ich złamane serca cierpiały, jego nigdy nie było zaangażowane.

Odtąd znienawidziła dziewczynę, która go zraniła. Teraz myślała, że nienawidzi jej jeszcze bardziej, bo to z jej winy Gallen, jej ukochany syn, zawierał małżeństwo z wyrachowania, a nie z miłości. Była jednak na tyle mądra, by nie mówić tego.

— Kiedy zamierzasz się ożenić?

— Przed końcem sezonu — odparł markiz. — Książę z pewnością zaproponuje, aby wesele odbyło się w Carlton House, gdyż wszyscy, którzy będą się spodziewali zaproszenia, nie zmieściliby się w domu hrabiego Fernleigh przy ulicy Curzona.

— Opowiedz mi o hrabim — powiedziała z wysiłkiem markiza. — Pamiętam go jako bardzo przystojnego mężczyznę, co oczywiście wyjaśnia urodę jego córki.

— Jest bardzo miły — odpowiedział ostrożnie markiz. — Woli wieś od Londynu, ale jego żona jest całkowicie pochłonięta balami, przyjęciami, zebraniami i zabawami.

Wykrzywił usta, dodając:

— Zdecydowanie postanowiła, aby o jej córce mówiło całe miasto i niewątpliwie to się jej udało.

Markiza pamiętała hrabinę Fernleigh i przypomniała sobie, że była to kobieta, z którą nic jej nie łączyło.

— Odwiedzę oczywiście hrabinę, wracając na południe — powiedziała — ale myślałam, że pojadę do domu, a nie do Londynu.

Dower House był bardzo ładnym domem, położonym na terenach dużej posiadłości markiza w Huntingdonshire. Markiz wiedział, że jego matka, cierpiąca teraz z powodu artretyzmu, nie lubiła przebywać w Londynie i była o wiele szczęśliwsza na wsi, ze swoimi psami i ogrodem.

— Nie ma potrzeby, abyś przyjeżdżała do Londynu przed ślubem — rzekł. — Zaproszę hrabiego i oczywiście Beryl do zamku, gdy będziesz gotowa zobaczyć się z nimi.

Uśmiechnął się, dodając:

— Chyba znajdzie się na to czas przed ślubem, chociaż Beryl niewątpliwie będzie stale zajęta kompletowaniem wyprawy.

— A ty, najdroższy?

— Książę lubi, abym był zawsze na jego usługi. Doszliśmy do mniej więcej polubownego układu, że towarzyszę mu na wyścigach i w innych rozrywkach w ciągu dnia, ale jestem zwolniony z udziału w zatłoczonych i dusznych przyjęciach, na których bawi się wieczorami Jego Wysokość.

— A co ty wtedy robisz?

— Mamo, to jest bardzo niedyskretne pytanie — odparł z błyskiem w oku markiz.

Jego matka roześmiała się lekko.

— Nie pytam, co robiłeś w przeszłości. Doskonale wiem, że masz reputację pożeracza serc niewieścich. Ale co będziesz robił teraz? Jestem pewna, że lady Beryl będzie pragnęła, abyś towarzyszył jej na tych, jak je nazywasz, „zatłoczonych i dusznych” spotkaniach towarzyskich.

— Cena narzeczeństwa! — odparł niefrasobliwie markiz. — Ale zapewniam cię, mamo, że stół bilardowy jest dla mnie bardziej pociągający niż wypolerowane podłogi sal balowych. Nie mam też wcale zamiaru zarywać nocy, kiedy tylko Beryl i książę zażądają tego.

Markiza uśmiechnęła się.

— Wnoszę stąd, że masz nowe konie, które ujeżdżasz i chcesz jeździć bardzo wczesnym rankiem.

— Tuzin wspaniałych koni czystej krwi. Czekam, żeby ci je pokazać.

— A ja czekam, żeby je zobaczyć.

Jedną z wielkich korzyści, jakie przyniósł pokój z Francją tym, którzy kochali dobre konie, było przywrócenie możliwości sprowadzania ich do Anglii. Markiz posłał do Syrii po arabskie klacze, które przybyły dopiero w zeszłym miesiącu.

Matka pomyślała, że gdy mówił o swoich koniach, w jego głosie brzmiała nuta inna od tej, z jaką mówił o swojej przyszłej żonie.

W lutym, zanim przyjechała do Harrogate, do zamku przywieziono kilka węgierskich koni i z przyjemnością odnalazła w zachowaniu syna cień tego dziecka, które niecierpliwie biegło, aby poprowadzić ją za rękę do stajni, gdy dostało nowego kucyka.

— Czy lady Beryl dobrze jeździ konno? — zapytała.

— Bardzo dobrze wygląda na koniu — odparł markiz — i oczywiście będzie polować z moją sforą. To mi przypomina, że muszę odnowić domek myśliwski w Leicestershire.

Uśmiechnął się trochę kpiąco i dodał:

— Kawalerskie przyjęcia, jakie tam urządzałem, nie poprawiły stanu umeblowania i podejrzewam, że żadnej kobiecie nie podobałoby się to męskie gospodarstwo.

— Twój ojciec i ja przeżyliśmy tam wiele szczęśliwych chwil — powiedziała tęsknie markiza.

— Tak jak wszędzie — odparł markiz. — Ale-teraz już przestań, mamo, porównywać, mnie z ojcem, a siebie z Beryl.

Podszedł, by ponownie ująć jej dłonie, i powiedział:

— Nie muszę ci mówić, że nigdy nie będzie drugiej tak słodkiej i pięknej kobiety, jak ty! Nie ma więc co narzekać, że muszę zaakceptować namiastkę.

— Chcę tylko twojego szczęścia, kochanie — wyszeptała markiza.

— Powiedziałem ci już, że jestem zadowolony — odparł markiz.

Matka pomyślała, że gdy to mówił, w jego głosie brzmiała wyraźna nuta cynizmu.


Kilka mil od modnego kurortu i zdroju Harrogate, kosztownych hoteli i arystokratycznych gości, ale jeszcze w Yorkshire, znajdowało się Barrowfield. Była to położona niedaleko Leeds wioska ubogich, walących się, posępnych domów, które zawsze wydawały się pokryte delikatną warstwą pyłu węglowego.

Za wioską, na wznoszącym się nad nią wzgórzu, stał brzydki kościół z szarego kamienia, a obok niego — równie brzydka i zbyt duża plebania.

W kuchni z niewygodnym, niemodnym piecem i zapadniętą podłogą siwowłosa służąca o porządnym wyglądzie bony do dzieci usiłowała nauczyć szczupłą, obojętnie patrzącą dziewczynę, jak polewa się tłuszczem pieczeń baranią.

— Spróbuj zrozumieć, co mówię, Ellen — odezwała się ostro starsza kobieta. — Powiedziałam ci już sześć razy, abyś polewała mięso sosem, ale wydaje mi się, że ty mnie nie rozumiesz.

— Przecie robie, co mi pani godo — odparła dziewczyna wyraźnym akcentem z Yorkshire.

— To zależy! — parsknęła starsza kobieta.

Odwróciła głowę, gdy drzwi do kuchni otworzyły się i młody głos zawołał:

— Abby! Abby!

Abigail, bo tak brzmiało jej pełne imię, odwróciła się od pieca i spojrzała na wchodzącą do kuchni dziewczynę.

Ze względu na jasne włosy i niebieskie oczy mogłaby zostać uznana za typową Angielkę, gdyby nie zadziwiający urok jej twarzy. Jej oczy wydawały się niemal zbyt duże w owalu twarzy i chociaż były niebieskie, był to raczej głęboki błękit południowego morza niż wiosennego nieba.

Ludzie, którzy przyglądali się Torilli z bliska, dostrzegali słodycz jej miękko zarysowanych ust i łagodny uśmiech, przywodzący na myśl słoneczne światło nieśmiało przenikające przez liście drzew.

— O co chodzi, panienko? — zapytała Abby.

— List, Abby! List od lady Beryl i… Czy uwierzysz? Zaręczyła się i wychodzi za mąż!

— Był już na to czas — powiedziała Abby z poufałością starej służącej. — Jaśnie pani musi się już zbliżać do dwudziestu jeden lat i po sukcesie towarzyskim, jaki odniosła w Londynie, dawno temu już spodziewałam się, że wyjdzie za mąż.

— A więc teraz się zaręczyła — powiedziała Torilla. — Czy wyobrażasz sobie, Abby, że błaga mnie, abym przyjechała i zatrzymała się u niej?!

Zajrzała do listu i przeczytała na głos:

Musisz być moją druhną, Torillo. Chcę mieć tylko jedną druhnę, aby nie stwarzać sobie niepotrzebnej konkurencji.

Torilla roześmiała się.

— Tak jakby można było mówić o konkurencji dla Beryl!

Abby nie odezwała się, więc dziewczyna czytała dalej:

Musisz przyjechać do mnie natychmiast, gdy dostaniesz ten list. Nie zwlekaj. Chciałabym, byśmy razem omówiły stroje, plan mojego ślubu i wiele innych spraw. Czekają nas oczywiście liczne przyjęcia, na których wszyscy będą chcieli poznać mojego narzeczonego.

— A kto jest przyszłym mężem jaśnie pani Beryl? — zapytała Abby.

Torilla zajrzała ponownie do listu i przewróciła strony.

— Nie uwierzysz, Abby — odparła — ale nie podaje jego nazwiska!

Roześmiała się lekko.

— Czyż to nie cała Beryl? Zawsze zapomina o czymś ważnym. Widzę, że będę miała pełne ręce roboty, zajmując się nią. To znaczy, jeżeli tato… pozwoli mi… pojechać.

Jej głos zamarł przy ostatnich słowach, a w dużych oczach pojawił się wyraz powątpiewania.

— Oczywiście, że musi panienka pojechać — powiedziała zdecydowanie Abby — chociaż niebiosa wiedzą, w co panienka się ubierze?

— O to nie potrzebujemy się martwić — odparła Torilla. — Pasują na mnie ubrania Beryl, a ona zawsze była bardzo hojna i pozwalała mi nosić wszystko, o cokolwiek ją poprosiłam, nawet stroje do jazdy konnej.

Na jej twarzy pojawił się nagle tęskny wyraz.

— Och, Abby, czy myślisz, że będzie mi wolno dosiąść koni wuja Hektora? Tak cudownie byłoby znowu dosiąść dobrego konia.

— Jestem pewna, że wujek panienki z ogromną przyjemnością da panience konia, tak jak wtedy, gdy była panienka dzieckiem.

— Myślę, że to właśnie koni brakuje mi bardziej niż czegokolwiek innego — powiedziała Torilla.

— Mnie brakuje całego mnóstwa rzeczy — zaripostowała Abby — i panience tak samo, szczerze mówiąc.

Z tymi słowami Abby zaczęła zdejmować brązowy holenderski fartuch, na czas gotowania założony na nieskazitelnie biały, który nosiła do swojej szarej sukni.

— Od razu zacznę pakować rzeczy panienki — powiedziała.

— Nie, Abby, zaczekaj, zaczekaj! — zawołała Torilla. — Najpierw muszę zapytać tatę. Może nie chcieć, żebym jechała do… domu.

Wypowiedziała to słowo z wahaniem i dodała niemal przepraszająco:

— Zawsze myślę o Fernford jako o… domu… którym był przez siedemnaście lat, zanim… umarła mama.

— Zgadza się, panienko. To jest dom! — powiedziała zdecydowanie Abby. — Tam właśnie jest miejsce panienki. Nie powinniśmy byli nigdy przyjeżdżać do tego brudnego miejsca. Taka jest prawda!

Torilla uśmiechnęła się. Słyszała Abby mówiącą to nie raz, a tysiąc razy.

— Wiesz, co ono znaczy dla taty — powiedziała miękko.

W tym momencie usłyszała dźwięk zamykanych drzwi frontowych.

— Oto on! — zawołała. — Pospiesz się z lunchem, Abby, bo obie dobrze wiemy, że wyjdzie znowu nic nie zjadłszy. Pójdę porozmawiać z nim.

Zanim skończyła mówić ostatnie słowa, odwróciła się i wybiegła z kuchni przez wąskie, ciemne przejście, wiodące do cokolwiek pretensjonalnego hallu.

W drzwiach stał wielebny Augustus Clifford, pastor Barrowfield.

Był przystojnym mężczyzną, wyglądającym na starszego, niż był w rzeczywistości. Włosy miał niemal zupełnie siwe, a jego nazbyt szczupła twarz, poprzecinana głębokimi bruzdami, nadawała mu wygląd człowieka pracującego ponad siły.

Kiedy kładł na krzesło swój kapelusz duchownego, sprawiał wrażenie zmartwionego, ale gdy ujrzał idącą w jego kierunku Torillę, uśmiechnął się.

— Widzisz, że wróciłem, Torillo — powiedział — i to na czas, tak jak mi powiedziałaś!

— I bardzo dobrze zrobiłeś, tato. Lunch jest gotowy. Nie zniosłabym, gdybyś zmarnował ten piękny udziec barani, który dał nam farmer Shipton.

— Tak, oczywiście, nie zapomniałem — powiedział pastor — i jeżeli jest dość duży, może moglibyśmy się podzielić…

— Nie, tato — powiedziała zdecydowanie Torilla. — Nie jest aż tak duży, by się z kimkolwiek dzielić, ale wejdź do jadalni, mam ci coś do powiedzenia.

Pastor posłuchał jej i oboje weszli do małego, ciemnego pokoju usytuowanego, w przeciwieństwie do bawialni, od frontu domu, czyli od północy. Stało tam kilka mebli, które przywieźli ze sobą z południa, ale zasłony były zrobione z taniego materiału, chociaż Abby i Torilla starały się, jak potrafiły, skopiować drapowane lambrekiny, które widziały w Fernleigh Hall.

Młodsza siostra hrabiny Fernleigh, Elżbieta, wyszła za Augustusa Clifforda, gdy był wikarym w kościele św. Jerzego przy Hannover Square w Londynie. Spełniając prośbę swojej żony, hrabia Fernleigh mianował go pastorem małej parafii Fernford w swojej posiadłości w Hertfordshire. Torilla i Beryl wychowywały się razem.

Dla kuzynek był to bardzo szczęśliwy układ i mimo że Beryl była o dwa lata starsza od Torilli, różnica wieku między nimi nie była widoczna. W rzeczywistości Torilla była znacznie zdolniejsza od kuzynki i nie tyle ona starała się dotrzymać kroku starszej dziewczynce, ile Beryl nie nadążała za nią podczas lekcji.

Hrabina Fernleigh wolała spędzać większość czasu w Londynie, wobec czego Beryl częściej przebywała ze swoją ciotką niż z matką. Kochała panią Clifford i gdy ta umarła niespodziewanie pewnej mroźnej zimy, Beryl była pogrążona w żalu niemal tak głębokim, jak Torilla.

Strata matki zupełnie zmieniła życie Torilli. Wielebny Augustus zdecydował, że jedynym wyjściem jest opuszczenie domu, w którym był tak szczęśliwy ze swoją żoną. Nie chciał już pracować w cichej wiosce, gdzie zresztą niewiele miał do zrobienia. Złożył podanie, aby wysłano go do jednego z najbardziej odludnych i dotkniętych nędzą terenów na północy i w dwa miesiące po śmierci żony został skierowany do Barrowfield.

Wszystko zdarzyło się tak szybko, że Torilla z trudem uświadamiała sobie, co się dzieje, aż znalazła się w obcym, nieprzyjaznym miejscu, oddalonym od wszystkiego, co było jej znane, i gdzie w swoim nieszczęściu mogła się zwrócić jedynie do Abby.

Dla wielebnego Augustusa ta zmiana była ulgą w cierpieniu i wyzwaniem, którego pragnął przez całe swoje życie, a z czego nikt nie zdawał sobie sprawy.