Okładka

Barbara Cartland

Niebezpieczny dandys

SAGA Egmont



Od autora

Księżna Devonshire. lord Alvanley i lord Worcester byli prawdziwymi ludźmi i bliskimi przyjaciółmi następcy tronu, księcia Walii. Lord Yarmouth. który został markizem Hertford, założył kolekcję Wallace. Większość jej skarbów pochodziła z kolekcji Jerzego IV. tak jak opisano w tej powieści.

Reszta obrazów, mebli, brązów i porcelany z Carlton House znajduje się obecnie w posiadaniu Jej Królewskiej Mości.

Paytherus & Company w mniej więcej rok później przekształcili się w Savory & Moore i zajmują dzisiaj ten sam sklep na Bond Street.

Rozdział 1

1799

Sądzę, że ta pozycja może się okazać nieco niebezpieczna — powiedział głęboki, przeciągły głos.

Dziewczyna stojąca na balustradzie i trzymająca się ozdobnej kamiennej wazy wydała lekki okrzyk.

Poniżej niej, na ogrodowej ścieżce, stał dżentelmen. Nawet w bladym świetle gwiazd dojrzała, że był bardzo elegancki. Jego plisowana koszula i wysoko wiązany krawat bielały na tle żywopłotu. Przez chwilę patrzyła na niego z góry i w miarę, jak wiatr od rzeki poruszał jej spódnicą, wydawała się przechylać w kierunku ciemności wód. Po chwili odwróciła głowę.

— Nic mi… nie jest. Proszę mnie zostawić… samą.

— Mam niepokojące wrażenie — zauważył dżentelmen — że być może będę musiał zniszczyć ten nowy płaszcz, który właśnie przysłał mi mój krawiec. W tym miejscu Tamizy jest silny prąd.

— Wiem… o tym — wyszeptała dziewczyna niemal bez tchu. Jako że dżentelmen czekał, powiedziała z pewnym wyzwaniem:

— To… nie pana… interes.

— Żałuję — odpowiedział dżentelmen — ale mam skłonności samarytańskie. Nie potrafię „przejść obok drugą stroną ulicy”.

Zapadła cisza. Dziewczyna, nadal kołysząca się nad nim, powiedziała głosem tak cichym, że ledwo mógł ją dosłyszeć:

— Tylko to… mi… pozostało.

— Jest pani pewna? — zapytał.

— Całkowicie.

— Omówmy to przynajmniej — zaproponował. — Jeżeli ma pani problem, ufam, że będę w stanie go rozwiązać.

— Nie… mój.

— Jest pani gotowa przyjąć zakład?

W powolnym przeciągłym głosie czaił się śmiech, który zdawał się wzbudzać jej gniew. Znów odwróciła się, by spojrzeć na niego z góry.

— Niech pan odejdzie! — powiedziała prawie niegrzecznie. — Nie ma pan prawa się mieszać. Niech pan wraca na bal. Nie ma powodu, żeby zamoczył pan sobie płaszcz.

Usiłowała nadać ostatniemu zdaniu ostre brzmienie, ale jej głosowi zabrakło jakoś tchu i zabrzmiał w nim lęk.

— Chcę z panią porozmawiać — powiedział dżentelmen. — Jeśli przekona mnie pani, że to, co chce zrobić, jest słuszne, obiecuję, że zostawię panią samą.

Mówiąc to wyciągnął rękę. Było w nim coś władczego, co sprawiło, że dziewczyna instynktownie podała mu dłoń. Jej palce były lodowato zimne. W miarę jak delikatnie zdejmował ją z balustrady, puściła kamienną wazę i zeskoczyła obok niego na żwirowaną alejkę.

Była niewysoka, a jej włosy, ufryzowane i kręcone, czyniły jej drobną twarzyczkę w kształcie serca niemal zbyt małą dla pary ogromnych, zmartwionych oczu.

Spojrzała w górę.

— Proszę mnie… puścić — powiedziała błagalnie.

Wiedział, że nie chodzi jej o to, iż nadal ujmował jej dłoń.

— Najpierw opowie mi pani, o co w tym wszystkim chodzi.

Dżentelmen był wysoki, szczupły, dobrze zbudowany, ujmujący i było w nim pewne zdecydowanie, które powiedziało dziewczynie, że ucieczka byłaby bezcelowa.

Teraz, gdy zapobiegł temu, co chciała zrobić, dziewczyna czuła się dziwnie słaba, jakby jej umysł nie pracował już właściwie. Odległa muzyka wydała się głośniejsza i dziewczyna obejrzała się nerwowo.

— Mogą… przyjść i… mnie… szukać.

— Więc zabiorę panią w miejsce, w którym oni, kimkolwiek by byli, nas nie odkryją — odpowiedział dżentelmen.

Mówiąc to odwrócił się i wziąwszy dziewczynę pod rękę, przeszedł przez zarośla nad brzeg rzeki, gdzie znajdowała się mała altana. Otoczona była kwitnącymi krzewami jaśminu i bzu, które skrywały ją przed resztą ogrodu. Oczywiste było, że przeznaczono ją jako miejsce odpoczynku na świeżym powietrzu dla gości balowych, gdyż na drzewie nachylonym nad tym ukrytym miejscem wisiała chińska latarnia.

Zapalona w niej świeca rzucała złoty blask na zarośla i odbijała się od czasu do czasu w szybko poruszającej się ciemnej rzece, płynącej pod balustradą.

Na siedzeniu w altanie ułożone były miękkie poduszki i dżentelmen czekał, aż dziewczyna usiądzie pierwsza, zanim usiadł i on. Gdy to uczynił, światło padło na jego twarz i dziewczyna krzyknęła niemal bezwiednie:

— Och, pan jest słynnym Dandysem!

Uśmiechając się lekko, odpowiedział:

— Jestem zaszczycony, że pani mnie zna.

— Przepraszam… nie powinnam była tego powiedzieć — odpowiedziała. — Ale widziałam pana w parku powożącego najwspanialszą parą kasztanów i zapytałam, kim pan jest.

Mówiąc to przypomniała sobie pogardliwy śmiech swojej matki. — To jest lord Dorrington — powiedziała tonem, który aż nazbyt jasno wyrażał jej niechęć — leniwy, do niczego niezdatny Dandys! I mogę cię zapewnić, że spoglądanie w jego kierunku nie wyjdzie ci na dobre. Jest przysięgłym kawalerem, próżniakiem, który nie myśli o niczym innym niż o swoim wyglądzie i wydaje fortunę na swoje ubrania.

Potrafił jednakże, jak widziała dziewczyna, powozić z prawdziwą fachowością. Zastanowiła się więc, co zrobił lord Dorrington, że wzbudził gniew jej matki.

— Proponuję, żebyśmy zaczęli od początku — usłyszała jego głos. — Jak się pani nazywa?

— Alina — odpowiedziała. — Moją matką jest lady Maude Camberley.

— Znam ją — zauważył krótko lord Dorrington.

Pamiętał przesadnie umalowaną kobietę o ostrym głosie, która rzuciła mu wyzwanie przy stole gry i przegrała starcie.

Spojrzał na siedzącą obok niego dziewczynę i zastanowił się, co ma wspólnego z matką, która była osławioną hazardzistką.

Twarz w kształcie serca, otoczona jasnymi włosami, była w świetle latarni dziwnie pociągająca. Było oczywiste, że jest bardzo młoda, a jej usta, nadal nieco drżące, były miękkie i wrażliwe.

Musiała zostać doprowadzona do stanu rozpaczy, aby usiłować popełnić czyn, któremu zapobiegł, i to sprawiło, że była bardzo blada. Na jej policzkach widział dwa małe kółka różu odcinające się od bieli jej skóry.

Nie patrzyła na niego, ale wyglądała na zewnątrz, na rzekę, a.w jej oczach widział rozpacz. Wykręcała swoje zimne palce na koronkowej białej sukience z plisowanymi falbanami. Była to z pewnością kosztowna odzież, ale wydawała się być w złym guście i niewłaściwa.

Wyglądała tak bezbronnie, że głos lorda Dorringtona, zwykle nieco drwiący i cyniczny, był wyjątkowo łagodny, gdy zapytał:

— Może powie mi pani, co ją martwi?

— Po co? — zapytała Alina. — Nie może mi pan pomóc… nikt nie może.

— Dlaczego jest pani tego taka pewna?

— Dlatego, że jeśli wrócę na salę balową, ogłoszą moje zaręczyny.

— A pani nie życzy sobie poślubić tego dżentelmena, któremu panią obiecano?

— Wolałabym raczej umrzeć! Dlaczego mnie pan zatrzymał? Byłam zdecydowana skoczyć.

— A jednak się pani zawahała — powiedział cicho lord Dorrington.

— Wyglądała tak… ciemno i… zimno — wyszeptała Alina z lekkim drżeniem w głosie. — Ale mówią, że utonięcie to nie jest… nieprzyjemna śmierć i bardzo… szybka, jeśli nie umie się… pływać.

— Nie jest to metoda, którą bym popierał w przypadku kogoś w pani wieku — powiedział lord Dorrington.

— Cóż to za różnica, w jakim jestem wieku… jeśli muszę wyjść… za niego? — zapytała Alina.

— Kim jest ten dżentelmen? — zapytał lord Dorrington.

— Książę Ahmadi z Kahrizu.

W jej głosie brzmiała nuta odrazy, jak gdyby mówiła o gadzie.

— Książę Ahmadi! — powtórzył lord Dorrington. — Słyszałem o nim.

— On bywa w całym Londynie — powiedziała Alina. — Ludzie sądzą, że jest… czarujący i jest… bogaty… bardzo bogaty.

Gdzieś z głębi pamięci lord Dorrington przywołał zasłyszaną wiadomość, że lady Maude Camberley wciąż pożyczała pieniądze.

— Pieniądze są dla pani tak ważne? — zapytał.

— Dla mamy — odpowiedziała Alina. — Życzy sobie, abym poślubiła kogoś bogatego. Tak mi powiedziała, zanim wróciłam na pensję.

— Pensję! — wykrzyknął lord Dorrington. — Ile pani ma lat?

— Siedemnaście i pół — odpowiedziała Alina. — Ale w zeszłe wakacje odwiedziłyśmy z mamą letnisko w Bath. Zabierała mnie na bale i spotkania i wydaje mi się, że wtedy uznała mnie za nieudaną i kłopotliwą, więc pozwoliła mi wrócić na pensję dla młodych panien na kolejny semestr.

— Chce pani tam pozostać?

— Tak. O wiele bardziej wolę być na pensji niż chodzić na przyjęcia. Tam przynajmniej mogę się uczyć.

— Pani lubi się uczyć? — zapytał zaskoczony lord Dorrington.

Alina westchnęła.

— Było tak cudownie, gdy żył tato. Sam mnie uczył. Razem czytaliśmy i studiowaliśmy naprawdę ciekawe przedmioty. Na pensji mogę dalej uczyć się tych przedmiotów, które razem studiowaliśmy.

— Ale nie może pani zostać na pensji na zawsze — powiedział lord Dorrington.

— Wiem, że nie — odpowiedziała. — Ale gdy mama przysłała po mnie już wkrótce po rozpoczęciu semestru, czułam, że coś jest nie w porządku.

— Nie w porządku? — zapytał lord Dorrington.

— Chciała, żebym poznała… księcia.

Znowu w jej młodym głosie zabrzmiała ta nuta lęku i niesmaku.

— Nie mogę za niego wyjść… czy pan nie rozumie? Nienawidzę go! Jest w nim… coś strasznego i… bestialskiego — powiedziała z pasją Alina. — Myślę, że to ten sposób, w jaki… patrzy na mnie, prawie tak, jakbym była… naga. I wiem, że gdyby mnie dotknął… gdyby próbował… mnie pocałować… krzyknęłabym.

Jej głos wydawał się wibrować w nocnym powietrzu.

— Czy powiedziała pani matce, że pani tak to odczuwa? — zapytał lord Dorrington.

— Powiedziałam jej sto razy, że nie wyjdę za księcia! — odpowiedziała Alina. — Ale ona nie chce mnie słuchać. Powtarza wciąż, jakie to mam szczęście. Mówi, że książę będzie dla mnie dobry i da mi cudowne klejnoty. Tak, jakbym ich chciała.

— Większość kobiet jest za nie wdzięczna — powiedział oschle lord Dorrington.

— Poza tym — kontynuowała Alina tak, jakby się nie odezwał — cokolwiek mówi mama, nie wierzę, że będę oficjalną żoną księcia. Nie wierzę, że będę dobrze traktowana w jego kraju.

— Dlaczego pani tak sądzi? — zapytał lord Dorrington.

— Tato bardzo się interesował Wschodem — odparła Alina. — Pewnego razu czytaliśmy o Kahrizie. Wie pan, gdzie to jest?

— Na granicy Persji i Afganistanu — odparł lord Dorrington.

Zauważył, że spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.

— Większość ludzi tego nie wie — powiedziała. — To małe państwo, ale bardzo bogate. Zasoby mineralne są ogromne.

— A książę dziedziczy po śmierci ojca — powiedział lord Dorrington.

— On nie jest naprawdę królewskiego pochodzenia powiedziała pogardliwie Alina. — Zgodnie z konstytucją, jeśli władca nie ma w linii prostej syna, który dziedziczy, może mianować dziecko jednej ze swoich konkubin.

— I brak królewskiej krwi u księcia pani przeszkadza? zapytał — lord Dorrington.

— Nie obchodzi mnie, kim on jest — oświadczyła Alina. — Ale zgodnie z religią Kahrizu mężczyzna może mieć cztery żony. Może się także z nimi rozwieść wedle muzułmańskiego prawa. To znaczy, że musi tylko trzy razy powiedzieć, że są rozwiedzeni i one nie mogą już mieć wobec niego żadnych roszczeń.

— Ale z pewnością… — zaczął lord Dorrington.

— Mama mówi, że to wszystko bzdury — przerwała Alina. — Mówi. że książę ożeni się ze mną zgodnie z naszymi prawami i że on jej powiedział, iż przynajmniej trzy czwarte roku będziemy spędzać w Europie. Ale ja mu nie wierzę.

Lord Dorrington milczał i po chwili dziewczyna mówiła dalej.

— W Kahrizie mają wiele okropnych obyczajów. Wydawało mi się, że pamiętam pewne rzeczy, o których czytaliśmy z tatą, więc poszłam do British Museum. Nie mieli zbyt wielu książek o Kahrizie, bo to taki mały kraj, ale wystarczyło, by potwierdzić, że pamiętałam dobrze. To dzika, nie ucywilizowana rasa.

— Czując to, co pani czuje i wiedząc to wszystko — powiedział lord Dorrington — musi pani odmówić poślubienia księcia. Nikt nie może zaprowadzić pani siłą do ołtarza.

— Mama jest zdecydowana co do tego, że za niego wyjdę — odpowiedziała Alina. — Wydaje mi się, że on musiał obiecać jej za to jakąś pomoc.

Lord Dorrington pomyślał, że jest to więcej niż prawdopodobne, ale powiedział tylko:

— Ale to pani będzie musiała powiedzieć przed duchownym „tak”.

— Próbowałam porozmawiać ż mamą dziś po południu — powiedziała Alina — gdy oświadczyła mi, że książę chce, aby nasze zaręczyny zostały ogłoszone dziś wieczorem. Lady Glossop, która wydała to przyjęcie, jest moją matką chrzestną i mama sądziła, że będzie jej miło, iż ogłoszenie zaręczyn odbędzie się w jej domu.

— I powiedziała pani matce zupełnie zdecydowanie, że pani nie wyjdzie za księcia?

— Powiedziałam jej, że wolę raczej umrzeć niż wyjść za niego — odrzekła Alina. — Ale ona odparła, że teraz, gdy tato nie żyje, ona ma władzę i moc zaaranżowania mojego małżeństwa. Ja w tej kwestii nie mam głosu.

Lord Dorrington wiedział, że to prawda. Zgodnie z prawem rodzic lub opiekun mógł zaaranżować małżeństwo bez zgody stron, jeżeli były niepełnoletnie.

Alina zadrżała lekko.

— Która jest godzina? — zapytała.

Lord Dorrington wyjął z kieszonki kamizelki zegarek ze złotą dewizką.

— Za kwadrans północ — powiedział.

— A ogłoszenie ma się odbyć o północy! — wykrzyknęła Alina z nutą paniki w głosie. — Czy pan rozumie, że jeśli za kilka minut nie wrócę na salę balową, przyjdą mnie szukać? Dlatego Wasza Lordowska Mość musi odejść i zapomnieć, że kiedykolwiek mnie widział.

Mówiąc to, wstała i dodała z odcieniem ironii:

— Bez wątpienia będzie pan mógł przeczytać o tym pojutrze w „Timesie”. Zasłużę sobie może na linijkę czy dwie, na przykład: Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w nocy 3 maja 1799 roku ciało młodej kobiety zostało wyłowione z Tamizy niedaleko…

Jej głos zamarł, kiedy lord Dorrington także wstał i spojrzał jej w oczy.

— Czy naprawdę jest pani ąż takim tchórzem — zapytał surowo — że ucieka pani przed pierwszą bitwą?

— Tchórzem? — powtórzyła bez tchu Alina.

— Jestem przekonany, że mam słuszność sądząc, iż pani ojciec był swego czasu żołnierzem — powiedział lord Dorrington. — Wiem w każdym razie, że jeden z pani krewnych był generałem.

— To był mój wujek — powiedziała Alina. — Dowodził grenadierami i mój ojciec także służył w grenadierach.

— Wobec tego wierzę, że nie byliby oni z pani szczególnie dumni w tej chwili — powiedział.lord Dorrington.

Zapadła długa cisza. Wreszcie Alina wydała głębokie westchnienie, które zdawało się pochodzić z samej głębi jej istoty.

— Spróbuję… jeszcze raz… wytłumaczyć mamie — powiedziała z wahaniem. — Ale jeśli zaręczyny zostaną ogłoszone o północy, ona nie będzie chciała słuchać. Powie, że jest za późno, choćbym nie wiem jak próbowała ją przekonać.

— Tak, rozumiem — zauważył lord Dorrington — i dlatego musi pani natychmiast wyjechać.

— Jeżeli wrócę do domu — powiedziała Alina — będą mnie szukać. Jestem pewna, że książę będzie… czekał.

Zadrżała mówiąc to i lord Dorrington ujrzał błysk lęku w jej oczach.

— Dlaczego on panią tak bardzo przeraża? — zapytał.

— Sama chciałabym wiedzieć — odpowiedziała Alina. — Powtarzam sobie, że to głupie i dziecinne, a jednak za każdym razem, gdy on się do mnie zbliża, czuję się tak, jakby w pokoju była kobra. Chcę krzyczeć i uciekać, a jednak niekiedy nie jestem zdolna uczynić ruchu. Jest w nim jakaś siła… coś prawie… hipnotyzującego.

— Wobec tego musi pani użyć każdej wymówki, aby nie być z nim sam na sam — powiedział lord Dorrington.

— Wiem — zgodziła się Alina. — Powiedziałam to sobie. Ale wydaje mi się, że on rozkazuje mamie, aby robiła to, czego on chce. A ona tak bardzo pragnie go zadowolić.

Wydawało się, że lord Dorrington chciał zadać następne pytanie, ale zmienił zdanie.

— Muszę pomóc pani uciec — powiedział, jakby to było coś zupełnie normalnego. — Niewątpliwie skompromitowałoby to panią, gdyby stało się wiadome, że odwiozłem panią do domu moim powozem, ale musimy podjąć to ryzyko.

— On nie może zobaczyć, że odjeżdżam — powiedziała szybko Alina.

— Tak, zdaję sobie z tego sprawę — odparł lord Dorrington. — Tak więc zamierzam zaproponować, co następuje: niech pani idzie wzdłuż balustrady brzegiem rzeki, aż dojdzie pani do końca ogrodu. Za nim jest główna droga.

Przerwał, po czym mówił dalej:

— Wydaje mi się, że — o ile dobrze pamiętam — ogrodzony jest nie ścianą, ale żywopłotem z tui. Mam wrażenie, że zdoła pani sobie z tym poradzić.

— Gdzie pana spotkam? — zapytała Alina.

— Wrócę do domu — odparł lord Dorrington. — Pożegnam się z lady Glossop i podziękuję jej za bardzo miły wieczór. Zatrzymam potem mój powóz na drodze niedaleko mostu. Niech się pani trzyma cienia żywopłotu i nie wychodzi, dopóki nie zobaczy mnie pani w świetle powozu.

— Tak zrobię.

— Obiecuje pani? — zapytał krótko lord Dorrington. — Ufam, że tam panią spotkam.

— Jeśli myśli pan, że mogę się rzucić do rzeki, gdy pan mnie zostawi — powiedziała cicho Alina — nie uczynię tego. Ma pan rację. Byłam tchórzem. Ale to jest trudne… bardzo trudne.

— Spotkamy się na drodze za cztery, pięć minut — powiedział lord Dorrington — a teraz niech pani tak, jak powiedziałem, Alino, idzie wzdłuż balustrady.

Spojrzała na niego; w świetle latarni jej oczy były szeroko otwarte i pytające.

— Jest pan dla mnie bardzo dobry — powiedziała miękko. — Dlaczego?

— Sądzę, że sam zadam sobie to pytanie, zanim, skończy się ta noc — powiedział lord Dorrington z lekkim uśmiechem. — Tymczasem, Alino, jako że zbliża się północ, proponuję, żeby zaczęła pani szybko iść w kierunku drogi.

Przy tych słowach Alina rzuciła nerwowe spojrzenie przez ramię, jakby bała się, że ktoś pojawi się od strony domu. Następnie, nie odezwawszy się ponownie, z dłonią na szarym kamieniu balustrady weszła pomiędzy słodko pachnące zarośla i zniknęła.

Lord Dorrington poszedł w przeciwnym kierunku. Powoli, z modną płynnością ruchów przeszedł przez trawniki i wszedł przez otwarte przeszklone drzwi na salę balową.

Smukłe świece w wielkich kryształowych żyrandolach rzucały światło na elegancki Beau Monde, tańczący uroczyście na wypolerowanej podłodze sali balowej.

Przybyłe z wizytą kobiety lśniły klejnotami: diademy wieńczyły ich misternie ułożone włosy, ich suto drapowane, haftowane, przeładowane zdobieniami suknie także błyszczały drogocennymi kamieniami.

Mężczyźni byli równie wspaniali, obsypani ozdobami, a na niektórych obciągniętych jedwabnymi pończochami nogach, poniżej konwencjonalnych spodni do kolan z białej satyny, lśnił Order Podwiązki.

Młodsi mężczyźni, idąc za modą ustanowioną przez Beau Brummela i księcia, byli mniej strojni, ale ich misternie zawiązane wysokie krawaty stanowiły ozdobę samą w sobie.

W 1799 roku nie nosiło się już peruk, wyjątek stanowili upudrowani lokaje w szamerowanych złotem liberiach z mnóstwem guzów, roznoszący pomiędzy gośćmi na wielkich srebrnych tacach kryształowe kielichy z szampanem.

Lord Dorrington, poruszając się w tłumie, z rozmysłem zdołał uniknąć rozmów z wieloma ludźmi, którzy pragnęli przyciągnąć jego uwagę.

Znalazł gospodynię, lady Glossop, w przedpokoju głównej sali balowej rozmawiającą z damą, w której rozpoznał lady Maude Camberley. Obok niej stał ciemnowłosy, przesadnie wytworny nieznajomy, w którym lord Dorrington domyślił się księcia.

— Mój drogi lordzie Dorrington — zaszczebiotała lady Glossop, wyciągając dłoń w rękawiczce — nie może nas pan opuścić!

— Muszę to uczynić z głębokim żalem — odparł lord Dorrington. — Ale jestem umówiony z Jego Królewską Wysokością w Carlton House i obawiam się, że już jestem spóźniony.

— Wobec tego, jeżeli Jego Królewska Mość oczekuje Waszej Lordowskiej Mości, nie wolno mi pana zatrzymywać — powiedziała lady Glossop. — Ale co on zyskuje w postaci przyjemności pańskiego towarzystwa, my tracimy.

— Jest pani bardzo łaskawa — powiedział cicho lord Dorrington.

— Szkoda tylko, że nie może pan zostać na małej ceremonii, która ma się zaraz odbyć — powiedziała lady Glossop.

Mówiąc to, odwróciła się do lady Maude Camberley.

— Sądzę, Maude, że znasz lorda Dorringtona.

— Poznaliśmy się — powiedziała zimno lady Maude.

— Rzeczywiście.

Lord Dorrington złożył jej ukłon tak krótki, że instynktownie zesztywniała, jak gdyby wobec obrazy.

— Oczywiście musi pan znać księcia Ahmadi — kontynuowała lady Glossop. — Wasza Wysokość, czy mogę przedstawić lorda Dorringtona, który jest bez wątpienia najlepiej ubranym mężczyzną w Londynie?

— Słyszałem o Waszej Lordowskiej Mości — powiedział książę błyskając białymi zębami.

— Pochlebia mi książę — odparł przeciągle lord Dorrington tonem, który zaprzeczał jego słowom.

Mówiąc to, obejrzał księcia i pomyślał, że potrafi zrozumieć lęk Aliny przed nim.

Książę był olśniewająco przystojny, ale nieco pulchny. Był wyższy, niż można się było spodziewać i miał pewny siebie, gładki sposób bycia, który mógł być tylko rezultatem zachodniej edukacji. Jednocześnie było w nim coś egzotycznego i bardzo orientalnego. Być może była to śmiałość jego czarnych, osadzonych zbyt blisko siebie oczu. Być może były to jego zmysłowe, pełne usta, które miały w sobie pewne okrucieństwo.

Nietrudno było zrozumieć, że ktoś tak młody i wrażliwy, jak Alina, znajdował go przerażającym.

— Chciałbym jeszcze raz pani podziękować — powiedział lord Dorrington do lady Glossop.

Odwrócił się i wyszedł niespiesznie z przedpokoju przez marmurowy hall do miejsca, gdzie służący z pochodniami przywoływali powozy.

— Nie lubię tego człowieka — zauważyła lady Maude, gdy był już poza zasięgiem głosu.

— Nie potrafię zrozumieć, dlaczego przydaje mu pani znaczenia samym myśleniem o nim — powiedział książę. — W końcu, tak jak wielu innych bezużytecznych Angiików, to tylko wieszak na ubrania.

— Uważam, że jest przemiły — powiedziała zdecydowanie iady Glossop, jakby oburzona krytykowaniem jej gości. — Znam Ulryka Dorringtona od wielu lat i pomimo jego nałogu ulegania modzie wierzę, że jest ogromnie inteligentny.

Żadne z nich nie słuchało jej jednak.

— Zastanawiam się, gdzie może być Alina — zapytała ostro lady Maude. — Powiedziałam jej, żeby wracała do mnie natychmiast, gdy skończy się każdy taniec.

— Po raz ostatni widziałem ją około dwudziestu minut temu — powiedział książę. — Była z wyglądającym na próżniaka dandysem, którego krawat oklapł już z gorąca.

— Spodziewam się, że poszli do ogrodu — powiedziała lady Glossop. — Jest bardzo gorąco.

— Alinie nie wolno wychodzić do ogrodu — rzuciła krótko lady Maude. — Nawet dziecko zrozumiałoby od razu to, co mówiłam jej tysiąc razy, że dziewczęta, które wychodzą podczas tańców do ogrodu, zyskują reputację nieprzyzwoitych.

— Od dzisiejszego wieczoru to ja będę miał przywilej opiekowania się pani Aliną — powiedział kurtuazyjnie książę. — Będę bardzo oddany. Pod moją opieką Alina nie będzie popełniać omyłek.

Lady Maude uśmiechnęła się do niego.

— Tak. Wasza Wrysokość, jestem pewna, że doskonale się nią książę zaopiekuje. W końcu to biedne dziecko potrzebuje ochrony ze strony takiego człowieka, jak pan. Było nam obu bardzo trudno, odkąd mój mąż umarł — nadała swojemu głosowi żałosne brzmienie.

Jednak książę nie słuchał, a jego ciemne oczy przeczesywały tłum tancerzy powracających z ogrodu na salę balową, aby rozpocząć kolejny taniec — Aliny nie było widać.


Komfortowy powóz lorda Dorringtona, zaprzężony w piękną parę doskonale dobranych koni, zatrzymał się tuż przed mostem.

Lokaj zeskoczył z tyłu, ale niemal zanim jeszcze zdążył otworzyć drzwi, mała figurka w bieli wybiegła z cienia tui i wspięła się do powozu.

— Przyjechał pan — powiedziała bez tchu. — Tak bardzo się bałam, że zmieni pan zdanie.

— Sądzę, że to ja powinienem pani to powiedzieć — stwierdził, uśmiechając się lekko, lord Dorrington. — Jaki jest pani adres?

— Ulica Hertford 36 — odparła Alina.

Lokaj okrył pledem kolana Aliny i powóz ruszył.

Z Chelsea nie było daleko na ulicę Hertford, gdzie lady Maude wynajęła na sezon mały i niewygodny dom. Ale ulice były wąskie i powóz nie mógł poruszać się z większą prędkością.

— Widział pan mamę? — zapytała Alina.

— Czekała na panią z lady Glossop — odparł. — Książę także był z nimi.

— Spotkał go pan?

— Tak, spotkałem.

— Czy potrafi pan teraz zrozumieć, co… ja do niego czuję?

— Wydaje mi się, że chyba tak — powiedział lord Dorrington. — Ale, Alino, pani będzie musiała kiedyś wyjść za mąż. Nawet, jeżeli wymknie się pani księciu.. Będą inni mężczyźni.

— Nigdy nie wyjdę za mąż, nigdy! — odparła Alina. — Nienawidzę mężczyzn! Rozumie pan, nienawidzę ich!

— Ma pani duże doświadczenie z tym „gatunkiem”? — zapytał lord Dorrington z cieniem śmiechu w głosie.

— Wiem, że myśli pan, iż jestem ignorantką i może do tego głupią — powiedziała Alina — lecz gdy byłam w Bath, poznałam wielu młodych mężczyzn. Był nawet pewien dżentelmen, który poprosił o moją rękę, ale że nie miał pieniędzy, mamy nie bawił pomysł, abym za niego wyszła, i całe szczęście.

— Może nie miała pani szczęścia do mężczyzn, których pani spotykała — zasugerował lord Dorrington.

Alina potrząsnęła głową.

— Rozmawiałam o tym z tatą — powiedziała — i on się zgodził, że nie będę miała szczęścia w małżeństwie z tego rodzaju młodym mężczyzną, który najprawdopodobniej będzie pragnął pojąć mnie za żonę.

— Dlaczego pani ojciec tak sądził? — zapytał zaskoczony lord Dorrington.

— Bo jestem za mądra! — odpowiedziała Alina.

W świetle latarni, która oświetlała powóz, lord Dorrington popatrzył na nią zdumiony, po czym odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

— Proszę mi wybaczyć, Alino — powiedział — ale to naprawdę bardzo niezwykłe usłyszeć taką uwagę od młodej, modnej damy.

— Nie jestem młodą, modną damą — odrzekła ze złością Alina. — I wiem, że nigdy nie mogłabym być szczęśliwa z głupcem, ani też jego uczynić szczęśliwym.

— Dlaczego miałaby pani spotykać tylko głupców? — zapytał lord Dorrington.

— Bo to jest jedyny rodzaj mężczyzn, jaki najprawdopodobniej spotkam — odparła Alina. — Nie spodziewa się pan, że jakikolwiek inteligentny mężczyzna będzie pragnął kręcić się całymi nocami po salach balowych, bądź też siedzieć na długich, ciągnących się w nieskończoność kolacjach, opowiadając głupstwa dziewczętom w moim wieku.

— Muszę powiedzieć, że mnie pani zdumiewa — odparł lord Dorrington.

— Rozmawialiśmy o tym z tatą — powiedziała Alina — i on zgodził się z mamą, iż żaden mężczyzna z towarzystwa nie chce mądrej żony. Mama była oczywiście zła na mnie, że spędzam tak wiele czasu ucząc się, ale tato powiedział, że po jego śmierci moje zainteresowania zrekompensują mi niechybne staropanieństwo.

— A więc oboje zdecydowali że ma pani zostać starą panną!

— Mama nie.

Alina przerwała na chwilę, zanim powiedziała gorzko:

— Mama jest zdecydowana, abym wyszła za mąż i to szybko. Mój pobyt na pensji kosztuje dużo pieniędzy, a jeszcze więcej będzie kosztować, jeśli mam się Pojawić w towarzystwie. Poza tym, jak mówi mama, mając przy sobie córkę, zmniejsza swoje własne szanse u mężczyzn.

Lord Dorrington zmarszczył czoło, ale nie odezwał się i po chwili Alina powiedziała cicho:

— Było… prostackie i… niegrzeczne z mojej strony… mówić w ten sposób. Czy pan mi… to wybaczy?

— Chcę, żeby mówiła pani ze mną otwarcie — powiedział lord Dorrington — ponieważ czuję, że jakoś muszę znaleźć rozwiązanie pani problemów. Muszę pani przyznać rację, że są one doprawdy znacznie trudniejsze niż na początku podejrzewałem.

— Sądziłam, że tak pan pomyśli — powiedziała Alina. — Gdybym miała jakieś pieniądze, mogłabym pójść sobie i mieszkać sama.

— Sama? — zapytał lord Dorrington.

— Więc ze starszą kobietą, może moją guwernantką, która jest na emeryturze, albo nawet z Martą, pokojówką, która jest z mamą, odkąd byłam dzieckiem.

— Myśli pani, że byłaby szczęśliwa mieszkając samotnie?

— Gdybym miała mnóstwo książek do czytania, nie martwiłabym się o nic więcej — odpowiedziała Alina. — Widzi pan, tato nauczył mnie, jak można podróżować dookoła świata wciąż siedząc w fotelu. Zrobiliśmy razem tak wiele cudownych odkryć! Uczyłam się o ludziach, ich zwyczajach. Czytaliśmy książki po francusku i włosku, a tato obiecał mi, że gdy skończę pensję, zabierze mnie do Włoch.

Alina westchnęła.

— Przypuszczam, że teraz nigdy już nie zobaczę wspaniałości Rzymu.

— Mogłaby pani odwiedzić to miejsce z mężem — zasugerował lord Dorrington.

— Pan nadal myśli, że mogłabym wyjść za mąż — powiedziała oskarżycielsko Alina. — Jest pan tak niedobry jak mama. Jak mogłabym znieść życie, dzień po dniu, z tego rodzaju młodym mężczyzną, który nigdy nie czyta książek i którego interesują tylko rozrywki i picie?

— Jest pani bardzo krytyczna — powiedział lord Dorrington. — Musiała pani spotykać tylko niezwykłych mężczyzn.

— Śmietanka towarzyska! — powiedziała z ostrą nutą w głosie Alina. — Młody dżentelmen, który zabrał mnie dziś na kolację, myślał, że Wielka Karta to koń biegający nawyścigach.

Lord Dorrington odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

— Pani musi mieć skłonność do wybierania ignorantów — powiedział. — Gwarantuję, że znajdę pani mężczyzn, którzy są nie tylko inteligentni, ale i dobrze wykształceni.

— I naprawdę sądzi pan, że pana przyjaciele będą zainteresowani nieładną córką lady Maude Camberley bez grosza przy duszy?

Nastąpiła przerwa, po czym lord Dorrington powtórzył:

— Nieładną?

— Proszę na mnie popatrzeć — powiedziała Alina. Odwrócił się w bok na miękkich poduszkach powozu, aby uczynić, o co go poprosiła.

Trudno było rozróżnić jej rysy pod misterną koafiurą, której wykonanie musiało zabrać fryzjerowi całe godziny. Loki zakrywały jej czoło i zarys policzków. Wyraźnie widać było tylko jej oczy — duże, wyzywające i wciąż całkowicie zdesperowane.

— Czy naprawdę wyobraża pan sobie, że błyszczałabym w eleganckim, modnym świecie? — zapytała, gdy się nie odezwał. — Mama miała rację, gdy powiedziała, że jedyną zaletą, jaką posiadam jest młodość, a książę szczególnie lubi, aby kobiety były młode, jasnowłose i niebieskookie.

Jej głos brzmiał gorzko. Po chwili dodała:

— To ogromne nieszczęście, że nie ma rady na moje oczy. Czasami są zielone, czasami szare i nic nie może ich uczynić ładnymi, błękitnymi jak niebo.

— Jest pani bardzo niezwykłą osobą — zauważył lord Dorrington.

— Dlatego, że stawiam czoło prawdzie? — zapytała Alina. — Tato powiedział mi dawno temu: „Nigdy sama się nie okłamuj, Alino, nigdy nie udawaj, że jesteś kimś innym”.

— Sądzę, że prawda, tak jak pani ją widzi, jest meze niepotrzebnie tak surowa — powiedział wolno lord Dorrington.

— Proponuje pan, abym uwierzyła, że to możliwe, bym stała się obiektem powszechnego uwielbienia?

Wyzywająco podniosła głowę. Jego oczy zdawały się badać jej twarz, po czym powiedział:

— Każdy ma inne wyobrażenie piękna. Dla jednego człowieka oznacza ono jedno, dla drugiego coś całkowicie innego.

Alina odwróciła od niego głowę.

— Zapytał pan, dlaczego nigdy nie wyjdę za mąż — odparła — i odpowiedziałam panu. To, co mnie martwi, to jak uniknąć przymusu… poślubienia księcia!

— Sądzę, że jest to bitwa, którą musi pani stoczyć sama — powiedział lord Dorrington. — Ale chcę, aby złożyła pani obietnicę.

— Obietnicę? — zapytała szybko.

— Obietnicę, której będzie pani musiała dotrzymać — powiedział bardzo zdecydowanym głosem.

— O co chodzi? — zapytała Alina.

— Chcę, aby przysięgła pani na pamięć swego ojca, którego, jak sądzę, pani kochała — powiedział — że nie będzie pani usiłowała ponownie odebrać sobie życia, dopóki ja nie udzielę pani na to pozwolenia.

W powozie zapadła cisza. Alina spoglądała w dół, na swoje dłonie.

— A jeżeli… nie złożę panu… tej obietnicy? — zapytała w końcu bardzo cicho.

— Wtedy zawrócę konie — powiedział lord Dorrington — i zawiozę panią do matki.

Alina lekko krzyknęła.

— Nie mógłby pan uczynić czegoś tak okrutnego! Tak zdradzieckiego!

— Z całą pewnością uczynię to, jeśli nie złoży mi pani przysięgi — zapewnił lord Dorrington.

W jego głosie dźwięczała stalowa nuta i Alina wiedziała, że nie straszył jej na próżno.

— Myślałam, że pan jest… dobry dla mnie — powiedziała.

— Jestem, chociaż może pani nie zdawać sobie z tego sprawy — odpowiedział. — Czy składa pani przysięgę?

Mówiąc to wyciągnął dłoń i dziewczyna, niemal bezwiednie, podała mu palce.

— Przysięgnij mi, Alino — ponaglił. — Powtórz to, co powiedziałem, aby nie było żadnej pomyłki.

Poczuł drżenie jej palców, po czym z wahaniem, cicho powiedziała:

— Przysięgam na… pamięć… ojca, że nie odbiorę sobie… życia, aż pan nie da mi… na to pozwolenia.

— Dziękuję pani, Alino — powiedział lord Dorrington i puścił jej dłoń.

— To nie fair! Pan nie ma prawa! — krzyknęła Alina.